Forum Gingers Strona Główna


Thanks for the memories

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Gingers Strona Główna -> Własne bazgroły
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Czw 10:12, 09 Wrz 2010    Temat postu: Thanks for the memories

Blog usunięty. Zamieszczam wszystko tu. Ach, łezka stanęła w oku...
W każdym bądź razie nie zwracajcie uwagi na błędy - jeszcze ich nie poprawiłam. Miłej lektury.


28 października 1981 roku

Deszcz padał nieprzerwanie od trzech tygodni pogrążając Anglię w szarości i mgle. Nastroje panujące na Wyspach można było delikatnie określić jako napięte w obydwóch światach. Czarodzieje i mugole zwyczajnie nie wiedzieli, jak temu zaradzić, pogrążając się w coraz to większej rozpaczy.
Zakapturzona postać szła szybko wzdłuż Tamizy, oglądając się co chwilę za siebie. Miała dziwne wrażenie, że jest śledzona. Przyspieszyła kroku, skręciła za róg sklepu z używanymi ubraniami i oparła się plecami o zimny mur. Wyciągnęła szybko różdżkę, odetchnęła głęboko. Krople deszczu skapywały nieprzerwanie na jej szatę, mocząc ją. Rozbłysło zielone światło, gdy jakiś zabłąkany kot wyszedł z śmietnika. Chwilę później poczuła, że ktoś przypiera ją do muru, chwyta jedną ręką za gardło i wbija różdżkę między żebra. Zaczęła się wyrywać, jednak uścisk był zbyt silny. Mężczyzna, który ją trzymał miał dłuższe czarne włosy i kaptur zarzucony na głowę. Pachniał deszczem i papierosami. Nie widziała jego twarzy, chociaż podświadomie czuła, kto to jest. Chwyciła jego ręce i próbowała rozerwać uścisk.
Puść! Puść mnie! Puść mnie!!,myślała nieprzerwanie, bo żadne słowo nie mogło wydostać się z jej ściśniętego gardła. Mężczyzna odskoczył nagle od niej, zachwiał się i oparł o mur naprzeciwko. Oddychał szybko, a na jego ręce zauważyła ślady oparzeń zaraz obok wytatuowanej pięcioramiennej gwiazdy. Machnął różdżką, a rany zniknęły.
Stali naprzeciw siebie, uważni i czujni, z wyciągniętymi różdżkami.
- Black, schowaj różdżkę – powiedziała kobieta, rozcierając sobie gardło – Nie chcę ci zrobić krzywdy.
Prychnął demonstracyjnie, wyprostował się i ściągnął kaptur.
- Wydaje ci się, że zrobisz mi tym kawałkiem drewna krzywdę? – zapytał zaczepnie, przechylając głowę w bok.
- Nie mam ochoty się z tobą pojedynkować. Chcę ci coś wyjaśnić.
- Nie masz mi nic wyjaśniać! – krzyknął – Wiem więcej niż ci się wydaje!
Tym razem ona prychnęła i odrzuciła kaptur.
- Tak? Więc teraz możesz mnie spokojnie zabić – powiedziała i opuściła różdżkę – Bo gdybyś naprawdę wiedział więcej niż mi się wydaje, wysłuchałbyś mnie.
Podszedł do niej, celując różdżką prosto w jej pierś. Ręka mu drżała.
- Myślisz, że się na to nabiorę, Meadowes?! Znam cię! Wiem, jaka jesteś!
Krótko machnął różdżką w kierunku jej ramienia. Lewy rękaw płaszcza podjechał w górę ukazując czarny tatuaż.
- Więc potem nie proś mnie o wybaczenie – usłyszał.
I teleportowała się.

***

Podaj datę, godzinę i miejsce. Przyprowadź Dumbledora. On wie.

Czytał tą wiadomość setki razy. Miął pergamin we wszystkie możliwe strony, skręcał w rulonik lub robił z niego kulkę. Nie wiedział, co o tym myśleć. Kartkę pokazał tylko Jamesowi. Teraz, siedząc w kuchni Potterów i dopijając herbatę z cytryną, zastanawiał się nad całą sytuacją. Oderwał wzrok od wiadomości i spojrzał na swojego przyjaciela, który butelką karmił dziecko. Mały Harry miał czarne, króciutkie włosy i promieniście zielone oczy. Gdyby nie one, byłby wykapanym Jamesem. Małymi rączkami przytrzymywał ciepłą butelkę z mlekiem i odrywał ją niekiedy od ust, gaworząc cichutko.
- Stary, przepraszam w ogóle, że nachodzę cię w takim czasie - wypalił nagle – Ale nie wiedziałem gdzie...
- Nie ma sprawy – mruknął Potter.
James nie zdawał sobie nawet sprawy jak bardzo się zmienił. Stał się poważny i odpowiedzialny. Został mężem i ojcem. Miał rodzinę. Nie to, co on. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby mieć dzieci. Gdzieś tam, w głębi serca, wiedział, że mógłby wszystko schrzanić. Obojętnie, jak bardzo by się też starał. Bał się, że mógłby stać się takim samym dupkiem, jak swój ojciec.
Dlatego też związek z kobietą traktował jak rozrywkę, bo gdyby tylko wykazał jakieś większe zaangażowanie zaczęłyby się rozmowy o wspólnej przyszłości, dzieciach, domu i innych sprawach, o których nawet nie chciał słyszeć. Ku swej irytacji zauważył, że jedyną kobietą z którą zadawał się dłużej niż miesiąc i która nie mówiła o takich rzeczach, była właśnie Meadowes. Chociaż formalnie ze sobą nigdy nie byli, powstała między nimi jakaś dziwna więź, dzięki której rozumieli się bez słów. Dorcas nigdy nie wspominała o związku aż po grób, szumnym weselu czy jakiego koloru będzie ich kuchnia. Zwyczajnie nie mówiła o takich rzeczach. On też o tym nie wspominał, bo uważał to za bezsensowne.
- Mogę pożyczyć twoją sowę? – wypalił i nagle zdał sobie sprawę, że wpatruje się w swój tatuaż na prawej dłoni. Taki sam też miała Meadowes. Był pamiątką po ich ostatniej wspólnej Gwiazdce prawie trzy lata temu.
- Jasne – odpowiedział natychmiast James – Tylko zaniosę małego Lily. Zaraz wracam.
Postawił już prawie pustą butelkę na stole i skierował się schodami na górę. Syriusz w tym czasie sięgnął po kawałek pergaminu leżący na stole i pióro.

Jutro. Wyspa Wight. Newport. Montana Line przy pubie „Merkury” o dwudziestej. Sama.

Przemyślał to już i wiedział, że nawet jeśli James czy Lily próbowaliby go odciągnąć od tej myśli, nie posłuchałby ich. Miał już wszystko poukładane. Chciał tego. Naprawdę tego chciał. Wreszcie ją dopaść. Po tylu latach życia w kłamstwie. Chciał ją docisnąć i dowiedzieć się, do jasnej cholery, dlaczego to zrobiła. Co takiego miał Voldemort czego nie mieli oni – jej przyjaciele? Czego nie miał on?
Zwinął szybko pergamin i zapieczętował go. Słyszał głośne kroki Jamesa schodzącego po schodach i pohukiwanie sowy. Na twarzy wymusił uśmiech.
Raz kozie śmierć, pomyślał zerkając jeszcze raz na tatuaż.
Przywiązał list do nóżki sowy, podszedł do okna i wypuścił ptaka. Wpatrywał się chwilę w ciemność, zamknął okno i odwrócił się, opierając się o parapet. Przetarł dłonią zmęczone oczy, odgarnął włosy z twarzy.
- Mogę zapalić?
James skrzywił się odrobinę, jednak z westchnieniem kiwnął głową. Usiadł przy stole i zaczął bębnić palcami o blat.
- Co chcesz z tym zrobić? – zapytał cicho.
- Spotkam się z nią – odpowiedział po chwili milczenia Syriusz, zapalając końcem różdżki kawałek bibułki – Chcę wiedzieć, o co chodzi – dodał, jakby chciał się usprawiedliwić – Tyle razy próbowałem ją dopaść, więc teraz mam idealną okazję.
- Wiesz, że to może być pułapka?
- Wiem.
Usłyszeli kroki. Po chwili w kuchni pojawiła się Lily w brązowej spódnicy i czarnym swetrze.
- Mały już śpi - powiedziała z lekkim uśmiechem - O co chodzi? - zwróciła się do Syriusza.
Skrzywiła się lekko, widząc w dłoni przyjaciela papierosa.
- Tylko nie próbuj prawić mi morałów o szkodliwości palenia - powiedział zaraz ostrzegawczo - Ty, która nigdy w życiu nie tknęłaś papierosa - dodał z kpiną.
- Więc, o co chodzi? - zapytała z skonsternowaną miną Lily - Mówiłeś, że to pilne.
Bez słowa podał jej pomięty kawałek papieru. Przeczytała go szybko i spojrzała na niego zdumiona.
- Dorcas?
Kiwnął głową.
- Prawie ją dzisiaj miałem. Mówiła, że chce mi coś wyjaśnić. Nie wierzyłem jej. I dalej nie wierzę.
- Odpisałeś jej?
- Tak.
- Nie możesz iść sam! – powiedział zaraz James – Idę z tobą. Nie wiadomo, jakie przywitanie nam może zgotować ta żmija.
- Prosiła o Dumbledora – zauważyła Lily – Wydaje mi się, że to wystarczy. Nawet, jeśli to pułapka, to dyrektor coś wymyśli.
Syriusz ostrożnie kiwnął głową. Nie chciał narażać przyjaciela. Do tego chciał z Meadowes porozmawiać bez świadków. To wszystko, co zdarzyło się między nimi w ciągu ostatnich kilku lat, było zbyt bolesne i osobiste, żeby wciągać w to jeszcze Pottera.
Po za tym czuł, że zbliżało się coś wielkiego, coś niebezpiecznie wielkiego.

Dumbledore obiecał, że zjawi się w wyznaczonym miejscu. I tyle. Zero pytań, zapewnień czy czegokolwiek. Remusowi nie powiedział nic, tak samo jak Peterowi. Wolał milczeć.

***

29 października 1981 roku

Zimny wiatr targał połami płaszcza i rozwiewał włosy. Nie pomogły nawet zaklęcia ochronne, więc schował się w małej uliczce naprzeciwko Montana Line, mając doskonały widok na pub. Od Jamesa pożyczył pelerynę i teraz stojąc w mroku pod nią, palił zawzięcie piątego papierosa. Rzucił wszystkie znane mu zaklęcia ochronne i kamuflażu. Nerwowo przydepnął niedopałek papierosa. W pewnej chwili poczuł jakiś ruch za sobą i nagle stał przyparty do muru z różdżką przytkniętą do gardła. Pod pelerynę obok niego wlazła Meadowes.
- Jak...? – zdążył wykrztusić.
- Zawsze ci powtarzałam, że za dużo palisz – szepnęła – A teraz się zamknij. Doceń to, że jeszcze żyjesz. Naokoło jest pełno śmierciożerców. To cud, że jeszcze cię nie znaleźli.
Klął, na czym świat stoi za swoją głupotę. No tak, dym z papierosów! Aż chciał się palnąć w czoło, jednak różdżka wbijająca się w gardło dawała ciągle o sobie znać. Przełknął tylko głośno ślinę i czekał. Czuł wściekłość. Bo raz, że nie był w stanie nic zrobić, a dwa, że jeśli Dorcas mówi prawdę, będzie jej zawdzięczał życie. Nie czuł wdzięczności, ani przypływu radości z tego powodu. Mógłby nawet tu i teraz walczyć z całą bandą śmierciojadów i zginąć.
- Czego chcesz? – wycharczał.
- Zamknij się. Idzie Rookwood i Nott.
Dwie zakapturzone postaci wyszły nagle zza rogu. Jedna uniosła wysoko różdżkę oświetlając drogę, a druga ruszyła w głąb uliczki. W blasku rzucanym przez światło różdżki, Syriusz dokładnie widział twarz śmierciożercy. Nott, którego pobił gołymi rękami na szóstym roku. Już nawet nie pamiętał, o co wtedy im poszło. Po chwili zorientował się, że konwulsyjnie zaciska pięści, gotów w każdej chwili uderzyć. Nott minął ich, obrócił się i przeszedł jeszcze raz obok. Oglądając się na boki, ruszył z Rookwoodem dalej. Syriusz kiwnął lekko głową, niepewny. Meadowes odsunęła się od niego, jednak nadal mocno przyciskała różdżkę do jego gardła.
- Nie ufam ci – wyszeptał.
- I masz do tego święte prawo – odpowiedziała cicho – Gdzie Dumbledore?
Wzruszył tylko ramionami. I nagle poczuł, że peleryna zsuwa się z niego, a w wylocie uliczki pojawia się Nott, Rookwood, Jugston i Avery.
- Wiedziałem, że coś tu było – powiedział z pokrętnym uśmiechem Nott – Czułem zaklęcia.
- Mamy naszego ptaszka – powiedział Avery – Brawo Meadowes! Dobra robota. A teraz rusz się tu, z łaski swojej, nie chcę cię trafić Cruciatusem.
Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- No, przesuń się wreszcie – powiedział z wyraźnym zniecierpliwieniem Nott, gdy Meadowes nie ruszyła się z miejsca – Chyba, że chcesz załatwić sprawę własnoręcznie – dodał po chwili, opuszczając różdżkę – Masz wprawę w uśmiercaniu Blacków.
Reszta śmierciożerców zaśmiała się paskudnie.
- Co? – wyrwało się Syriuszowi, który nie dbając o różdżkę wbijającą się mu w gardło, zwrócił pełne zdumienia spojrzenia na Dorcas.
- To nawet nie wiesz, kto załatwił twojego kochanego braciszka? – zapytał z kpiną Avery – No patrzcie! Wielki zdrajca Black, nie wie, że małego Regulusa zabiła Meadowes!
Pozostali śmierciożercy zaczęli głośno rechotać, uznając to za wspaniały żart. Po chwili jednak opanowali się i wymierzyli różdżki znowu w Syriusza i Dorcas, nie zwracając w ogóle uwagi na szok i niedowierzanie wymalowana na twarzy Blacka.
- Dobra, Meadowes, albo się ruszasz, albo go załatw – powiedział Rookwood teatralnie masując sobie czoło wolną ręką – Nie mamy całego dnia.
Nie panując w zupełności na tym, co robi, działając automatycznie, wściekły do granic możliwości, w ułamku sekundy wyszarpnął różdżkę z ręki Meadowes, jednocześnie wyciągnął swoją z tylnej kieszeni i celując jedną w szyję dziewczyny, a drugą w czterech śmierciożerców, uśmiechnął się z kpiną.
W co ja się wpakowałem?!
- Nie! – krzyknęła Dorcas.
Śmierciożercy spoważnieli. Zrobili kilka kroków w stronę Syriusza. Chcieli go otoczyć. A on wiedział, że nie ma szans. Więc to jest koniec? Tak umrze? Nie było białego światła na końcu tunelu, ani życia przewijającego się przed oczyma, jak film. Nic. Tylko ciemna, wąska, zawalona śmieciami uliczka, on, Dorcas i cztery różdżki wymierzone w jego serce.
- Black! – Dorcas krzyknęła znowu – Pamiętasz to?!
Powoli podniosła prawą dłoń i podwinęła rękaw. Między palcem wskazującym i kciukiem miała wytatuowaną pięcioramienną gwiazdę. Syriusz bezwiednie spojrzał na swoją dłoń z tym samym tatuażem.
- Na trzy, tam gdzie to było! – krzyknęła desperacko, widząc, że Jugston i Nott przymierzają się do rzucenia zaklęcia, rozumiejąc, że ona właśnie ich zdradza.
Nie wiedział kompletnie, dlaczego to robi. Przecież mógł zwyczajnie walczyć i zginąć. Nie potrzebna mu była pomoc Meadowes. Ale zdolność racjonalnego myślenia dawno już się wyłączyła. Jedyną rzeczą, która odbijała się w jego świadomości była egoistyczna chęć przeżycia. Wiec teleportował się na chwilę po tym jak zobaczył mknący w niego rozbrajacz. Dorcas nawet nie zaczęła liczyć.

***

Śmiertelny Nokturn. Wylądował w jakimś zaułku i upadł na kolana. Dalej trzymając dwie różdżki, oparł dłonie o zimny bruk i oddychał głęboko. Żołądek podjechał mu do gardła i czuł, że jeśli za chwilę się nie napije, może zwrócić cały obiad. Próbował się uspokoić, jednak nie było mu to dane. Usłyszał huk aportacji i zerwał się szybko do pionu, celując obiema różdżkami w Dorcas. Ta oparła się jedną ręką o zimny mur i oddychała szybko.
- Przestań we mnie tym celować – wycedziła, mrużąc niebezpiecznie oczy – Właśnie uratowałam ci dupę, i pomimo tego, że mi nie ufasz, zasługuję na minimum wdzięczności – spojrzała na niego groźnie – Black, to nie jest czas i miejsce na gry słowne. Oni w każdej chwili mogą się tu pojawić i może ich być o wiele więcej. Potem będziesz mógł zrobić ze mną, co chcesz. Teraz zacznij myśleć!!
Nie widząc spodziewanej reakcji, podeszła do niego i zadarła głowę w górę czując dwie różdżki wbijające jej się w obojczyk.
- Jestem w stanie cię uderzyć. Bez pomocy tego magicznego patyka. Wierz mi lepiej na słowo – powiedziała cicho wpatrując się w jego ciemne oczy – Potem. Rozumiesz? Potem, jak będziemy bezpieczni.
Wykrzywił usta w dziwnym uśmiechu. Wściekłość nadal nie pozwalała racjonalnie myśleć. Nie dbał o to, czy któryś z śmierciożerców zaraz się pojawi. Jedyne, o czym potrafił myśleć to, w jaki sposób skrzywdzić tą kobietę.
- Kiedyś byłaś w stanie przekonać mnie do wielu rzeczy – powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy - Kiedyś wierzyłem ci na słowo. Teraz dowiaduję się, że zabiłaś mojego brata. I powiedz mi, co ja mam zrobić?
- Regulus żyje – powiedziała po dłuższej chwili, patrząc na swoje blade dłonie – Syriusz... on żyje.
Ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Z twarzy odpłynęły wszelkie kolory, a uczucia schowane skrzętnie za maską, wreszcie się ukazały.
- Co? Ale... – wydukał - Kłamiesz! – wrzasnął zaraz, celując w nią znowu różdżkami.
- Do jasnej cholery! Nie teraz! Musimy stąd iść! – krzyknęła, lekko trzęsąc się ze złości i pociągnęła go za sobą.
Nie czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Stanęła w wylocie uliczki prowadzącej na Pokątną. Ta była pusta i cicha. Okna i drzwi pobliskich sklepów były zabite deskami, a na nich przyklejono zdjęcia poszukiwanych czarodziejów.
- Musimy się schować. Masz jakiś pomysł? – zwróciła się do mężczyzny.
Syriusz milczał. Wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Zniecierpliwiona uderzyła go z całej siły w twarz. Otrząsnął się i spojrzał na nią ze złością, chwytając się za policzek.
- Gdzie możemy się schować?
- Peter... – zaczął po chwili, gdy dotarła do niego wreszcie powaga sytuacji.
- Nie! – krzyknęła, a oczy rozszerzyły jej się w panice – Nie... – powiedziała już spokojniej – Peter jest śmierciożercą. Potem ci wyjaśnię – dodała szybko, widząc, że chce zadać kolejne pytanie. Był w szoku.
- Lena mieszka niedaleko Pokątnej... – powiedział po namyśle – Nie będzie ucieszona...
- A kto z was byłby ucieszony widząc mnie?! – zapytała retorycznie Dorcas – Idziemy.

***

Nie potrafił skupić myśli. Wszystko działo się zbyt szybko i było tak nieprawdopodobne, że wręcz niemożliwe. Rejestrował wszystko automatycznie, nie zwracając w ogóle uwagi na to, co robi. Prawie biegł chodnikiem, skręcając co jakiś czas i czując, że Meadowes biegnie tuż za nim. Nie wiedział, co o niej myśleć i jak się zachować. W ogóle nic nie wiedział. Miał mętlik w głowie.
Stanęli przed rzędem identycznych domków. Syriusz w myślach powtórzył wyuczoną formułkę. Lena, tak jak jego ojciec, lubiła swoją prywatność i dlatego też jej dom był nienanoszalny i niedostępny dla zwykłych zjadaczy chleba, bez właściwego przygotowania. Między numerem dwudziestym piątym, a dwudziestym siódmym pojawiły się nagle sporych rozmiarów drzwi. Syriusz mocno zabębnił kołatką. Spojrzał na Dorcas. Zarzuciła kaptur na głowę i czujnie rozglądała się po ulicy. Nie powiedziała słowa. Usłyszał tylko świst wciąganego powietrza, gdy w zamku zgrzytnął klucz.
- Syriusz?
Drzwi otworzył mu Terry. Nieświadomy kompletnie zagrożenia uśmiechnął się lekko. Dopiero po chwili zauważył ciemną sylwetkę Dorcas. Zrobił krok do tyłu i spojrzał zdezorientowany na Syriusza. Nawet on wiedział, o co w tym chodzi. Black uspokajająco podniósł ręce, w których ściskał nadal dwie różdżki i bez zaproszenia wszedł do środka, popychając lekko Dorcas przed sobą. Przedpokój był większy, niż można było się tego spodziewać z zewnątrz. Był jasny, z wielkim świecznikiem wiszącym pod sufitem i kandelabrami wzdłuż ścian. Schody po prawej prowadziły na górę, drzwi prosto prawdopodobnie do kuchni, a przestronne rozsuwane skrzydłowce do salonu.
- Stary, wybacz – powiedział wreszcie, gdy lekarz zamknął za nimi drzwi – Wyjaśnię ci wszystko. Gdzie jest Lena?
- Śpi – powiedział nerwowo, ciągle patrząc na Dorcas – Pracowała całą noc nad zabójstwem McKinnonów...
Meadowes uśmiechnęła się krzywo. Syriusz to zauważył.
- Zabiliście całą rodzinę – powiedział cicho – Rozumiesz? Pięć osób. Z resztą, co ja ci będę mówił – dodał po chwili – Przecież ty dobrze o tym wszystkim wiesz – powiedział jadowicie.
- Nie spodziewam się za to kwiatów – odparła chłodno Dorcas – Marlenie udało mi się uszkodzić miotłę. Dlatego się spóźniła. Dlatego jeszcze żyje.
Zapadła nieprzyjemna cisza, w której nikt nie wiedział gdzie podziać ręce i wzrok. W drzwiach kuchennych pojawiła się mała skrzatka.
- Słucham jaśnie pana – zapiszczała cicho i ukłoniła się Syriuszowi i Dorcas.
- Idź, obudź Lenę – powiedział nerwowo Terry – Powiedź, że to bardzo pilne. Niech natychmiast tu przyjdzie.
Gdy skrzatka znikła, Terry rozsunął drzwi do salonu i zaprosił ich do środka. Nie wiedział co powiedzieć, jak się zachować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Meadowes jest po tej drugiej stronie. Usiedli.
- Masz jeszcze jednego skrzata, prawda? – odezwał się Syriusz, nagle coś sobie przypominając – Możesz go zawołać?
- Dumbledore? – zapytała cicho Dorcas, gdy Terry wyszedł.
I nagle wróciło to dziwne uczucie, gdy byli razem w szkole. Znowu wiedziała, o co mu chodzi. Starał się nie okazać zdumienia. Odzwyczaił się od tego, że ktoś myśli w jego sposób. Terry wszedł razem z grubym skrzatem.
- Leć kominkiem do Hogwartu i sprowadź mi tu w tej chwili Dumbledora – rozkazał Syriusz.
Skrzat zrobił buntowniczą minę, założył ręce na piersi i tupnął lekko nogą. Terry zauważył to natychmiast.
- Słyszałeś, Rubber? – powiedział dość ostro.
Skrzat od razu spokorniał. Ukłonił się nisko i wyszedł. Usłyszeli hałas w przedpokoju i po chwili w salonie pojawiła się Lena w szlafroku, z podkrążonymi oczyma i potarganymi włosami. Na widok Dorcas stanęła jak wryta, zamrugała kilka razy i sięgnęła po różdżkę. Dopiero po chwili zauważyła Terry’ego i Syriusza siedzącego na kanapie.
- Co, do jasnej cholery, tu się dzieje? – powiedziała z mocą – Żądam wyjaśnień.
Przenosiła wzrok z Blacka na Meadowes, a potem na Terry’ego nie rozumiejąc z tego nic.
- Też chciałbym się tego dowiedzieć – mruknął lekarz podchodząc do Leny, która nadal celowała różdżką w Dorcas.

***

30 października 1981 roku

Mały chłopczyk spał cicho owinięty w niebieski kocyk. Kanapa, na której był położony, była duża i brązowa. Starsza kobieta siedząca obok niego uśmiechała się lekko przez łzy. Delikatnie pogładziła chłopczyka po czole, na którym widniała blizna w kształcie błyskawicy. Chłopczyk westchnął cichutko i zacisnął małą piąstkę na palcu starszej kobiety. Nie mógł wiedzieć, że w tym samym momencie różni ludzie, spotykający się potajemnie w różnych miejscach w kraju, wznosili szklanki i mówili przytłumionym głosem:
- Za Neville’a Longbottoma... za chłopca, który przeżył!

***

Syriusz Black rzadko mówił o swojej rodzinie. Nie wspominał o niej praktycznie nigdy. W gruncie rzeczy miało się wrażenie, że jest jedynakiem. Dla osób postronnych jego rodzina była jak każda inna: matka, ojciec, dom z kominkiem, wspólne święta. Problem tkwił jednak w tym, że każdy w Hogwarcie znał rodzinę Syriusza Blacka. Znał aż za dobrze...
Do rodziny Blacków dołączały całe rzesze czarodziei czystej krwi: McMillanowie, Burke'owie, Crabbe'owie, Flintowie, Bulstrode'owie, Potterowie, Longbottomowie, Crouch'owie, Prewettowie, Rosierowie, Gampowie, Yaxley'owie... Ci, którzy nie posiadali tej szczególnej cechy, po prostu nie dołączali. Koligacje rodzinne były skomplikowane i dziwne, zależne od tak zwanej <i>starszyzny</i> rodu.
Tym sposobem ze Starożytnym i szlachetnym rodem Blacków pożegnała się w pierwszej kolejności Ilsa Black, siostra Elladory Black, która zapoczątkowała zwyczaj ścinania głów skrzatom domowym, i Phineasa Nigellusa Blacka - najbardziej znienawidzonego dyrektora Hogwartu; wychodząc za mąż za mugola, Roberta Hitchensa. Następnym w kolejności był syn Phineasa Nigellusa i Urszuli Flint, również Phineas, który opowiadał się za szerszymi prawami dla mugoli. Po nim był Marius Black - charłak, brat Dorei Black, późniejszej Potter, wujek Jamesa. Cedrella Black podzieliła jego los wychodząc za mąż za Septimusa Weasley'a - ojca Artura Weasley'a. Następnym był Alphard Black, brat Walburgii, matki Syriusza i Regulusa, i Cyngusa Blacka - ojca Bellatriks, Narcyzy i Andromedy, za to iż śmiał oddać część swego pokaźnego majątku siostrzeńcowi, gdy ten uciekł. Syriusz był szóstym z kolei wykluczonym z rodu za ucieczkę z domu. Siódma, i póki co ostania, była Andromeda Black, najstarsza z trójki sióstr, która wyszła za mąż za mugola - Teda Tonksa.
I powracamy do punktu wyjścia...

***

luty 1978 roku

- Opowiedz mi coś o swojej rodzinie.
Syriusz krzywi się i wyraźnie traci humor. Nawet pijany panuje nad sobą.
- Nie ma, co opowiadać.
- Na pewno jest - upiera się - Na pewno jest coś, co mógłbyś mi opowiedzieć.
- Nie.
- Nie bo nie ma, czy nie, bo nie chcesz?
- Jedno i drugie.
Na mokrej posadzce stoją już dwie półlitrowe butelki Ognistej. Są puste. Jedna ręka leniwie sięga po kolejną, jednak szafka jest już pusta. Łazienka wiruje, kolory są dziwnie rozmazane. Leżą mokrzy w samej bieliźnie w wypełnionej po prawie sam brzeg wannie. Jedno obok drugiego. Są pijani w najlepsze i nic sobie z tego nie robią. Nawet, gdyby teraz weszła do łazienki McGonagall, nie przejęliby się.
- No gadaj! - nalega.
- Po co ci to?!
- Bo na trzeźwo nigdy byś mi tego nie powiedział - mówi.
Nie jest widocznie tak pijana na jaką wygląda. Potrafi jeszcze logicznie myśleć i nawet bierze go pod włos. Meadowes jest niebezpieczna.
- No powiedź.
- Ale naprawdę nie ma o czym gadać - mówi z rezygnacją - Z resztą od ostatnich wakacji nie mam rodziny.
- Odkąd uciekłeś? - pyta przytulając się mocniej do jego klatki piersiowej.
- Tak.
Chwila ciszy.
- A co z twoim bratem?
Syriusz prycha i siada niespodziewanie wylewając wodę z wanny na już mokrą posadzkę. Przeczesuje dłonią mokre włosy i patrzy ze złością na Dorcas.
- Coś się tak uczepiła?! - mówi - Kobieto, to że mamy identyczne nazwisko nie znaczy, że jesteśmy rodziną.
- Ale chcę wiedzieć.
- Ale ja nie mam ochoty ci nic mówić - odpowiada z kpiną - Książkę piszesz?!
- Nie – mówi - Po prostu chciałabym wiedzieć.
- A ja po prostu ci nic nie powiem.
Milczą.

Syriusz pamiętał jak ścigał się z Regulusem po schodach do pokoju ich matki. On zawsze wygrywał, bo był silniejszy i szybszy. Rzucał się potem z rozmachem na jej łóżko, a gdy ta krzyczała, mówił, że to Stworek lub któryś z skrzatów domowych.
Pamiętał lekcje gry na pianinie i tą okropną babę, która wysokim i piskliwym głosem oznajmiała, że są najgorszymi uczniami jakich kiedykolwiek miała. Pamiętał Boże Narodzenie, girlandy ostrokrzewu, choinki i piramidy prezentów od wszelkiego rodzaju krewnych.
Pamiętał, gdy pewnego dnia Regulus wziął różdżkę ojca i podskakując jak wariat na łóżku, zaczął nią wymachiwać we wszystkie strony. Miał wtedy osiem lat. Syriusz wiedząc, co się stanie jak ojciec go przyłapie, rzucił się na brat. Po kilku kopniakach i podbitym oku, wyrwał mu różdżkę z ręki. Już schodził z łóżka żeby iść odłożyć ją do gabinetu ojca, gdy w drzwiach stanęła matka, prawdopodobnie zwabiona hałasem. Nie krzyczała. Jednym zaklęciem unieruchomiła go i przelewitowała do gabinetu, gdzie w wielkim fotelu siedział jego ojciec. Zdjęła zaklęcie i po postu wyszła zostawiając go z różdżką w ręku. Wtedy po raz pierwszy poczuł co to znaczy ból. Cruciatus ojca nie był na tyle silny, by powalić go na ziemię, jednak zostawił po sobie ślad.
Od tego momentu nie rozmawiał z bratem.

- Nienawidzę ich.
Dorcas milczy.



listopad 1981 roku

Wszystko nagle wiruje, czuje szarpnięcie i nagle staje w małej kuchni. Srebrzysta substancja z myślodsiewni obraca się leniwie, a on szybko mruga oczyma i rozgląda się po pokoju. Naprzeciw siedzi Dorcas w czarnych spodniach i zielonym swetrze z podwiniętymi rękawami. Na prawej dłoni widzi pięcioramienną gwiazdę, na lewym przedramieniu Mroczny Znak.
- Dlaczego mi to pokazujesz? - pyta.
- Żebyś sobie przypomniał.
- Co?
- Że jestem człowiekiem. Że jestem po twojej stronie.
Syriusz prycha.
- Nawet nie wierzysz Dumbledorowi.
- Bo on wierzy w coś takiego jak druga szansa. A ja nie.
Dorcas milczy.
- Jesteś hipokrytą - mówi po chwili - Tobie dano drugą szansę, więc dlaczego ty mi nie chcesz jej dać?
- Nie - mówi z mocą - Ja dokonałem wyboru.
- Szczęściarz z ciebie - odpowiada z kwaśną miną - Ja nie miałam się tak dobrze.
Syriusz odsuwa naczynie i wstaje od stołu. Przechadza się powoli po małej kuchni, co chwilę spoglądając nerwowo na dziewczynę. Jest dziwnie spokojny i opanowany.
- Nie potrafię zrozumieć. Nie ufam ci. Nic mi nie wyjaśniłaś.
Dorcas wzdycha.
- Daj mi różdżkę.
- Nie! Zwariowałaś?
- Może - mówi i wstaje od stołu - Syriusz, nie potrafię ci tego opowiedzieć. Musze ci to pokazać - on milczy - Nie jestem z tego dumna. Z niczego co zrobiłam. Po prostu musiałam.
- Nie.
Staje nagle przed nim, bierze głęboki oddech.
- Daj mi różdżkę.
Syriusz kręci głową i robi krok w tył. I nagle ona gwałtownie chwyta go za koszulę. Potrząsa nim i krzyczy.
- Co się z tobą, do cholery dzieje?! Przecież to nie ty! Nie ten Black, którego znałam! Nigdy w życiu nie pozwoliłbyś się zamknąć w mieszkaniu! Nigdy nie zgodziłbyś się na bezczynne siedzenie! Nigdy nie siedziałbyś spokojnie i rozmawiał ze mną! - wzięła oddech - Gdzie jest ten Black, który uwielbiał ryzyko?! Który robił wszystko, nie myśląc o konsekwencjach?! Który pieklił się, klął i którego trzeba było zaklęciami przywiązywać do mebli?! - znowu oddech i szarpnięcie za koszulę - Nie poznaję cię. Powinieneś teraz chodzić w kółko, rozwalać wszystko i kląć na czym świat stoi - powiedziała już spokojniej, jednak nadal trzymała go za koszulę - A ty tymczasem zachowujesz się, jakby nic się nie stało...
- Mylisz się - odpowiada on po chwili, nie patrząc na nią - Nie potrafię tego zrozumieć. Jak zdołaliście przechwycić sową do Dumbledora?
- Oni zdołali - poprawia go i puszcza jego koszulę - Zwyczajnie. Mieli podejrzenie, gdzie mieszkają Potterowi i...
Głośne pukanie do drzwi. Szczęk przekręcanego klucza i świst zdejmowanych zaklęć. Najpierw widzą sylwetki Jamesa i Lily. Za nimi wchodzi Lupin z podkrążonymi oczyma, Moody o lasce, Marlena z bandażami, Lena i Terry, Dedalus Diggle w przekrzywionym kapeluszu, Elfias Doge, Kingsley w zielonej szacie, Hestia z krótkimi włosami, Emelia Vance, Edgar i Amelia Bones z wahaniem, Caradoc Dearborn z kpiną wyraźnie wymalowaną na twarzy, Minerwa McGonagall i na samym końcu Albus Dumbledore.
Wszyscy, bez wyjątku, wpatrują się w Dorcas i jej czarny Mroczny Znak na lewym przedramieniu.

***

Syriusz poniósł gwałtownie głowę i rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Spojrzał w okno, gdzie ulicę oświetlał nikły blask latarni. Jedną dłonią przetarł twarz. W drugiej trzymał dwie różdżki. Wyprostował się i skrzywił, gdy usłyszał cichy trzask w kręgosłupie. Rzucił okiem na stół na którym zasnął. Przed nim leżała wczorajsza poranna gazeta. Powoli wstał od stołu i włączył światło w kuchni. Zegar wskazywał trzecią w nocy. Zamknął na chwilę oczy chcąc przypomnieć sobie sen. Kolejny raz to samo. Dorcas znowu miesza mu w głowie. Ruszył do jednego z pokoi, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Meadowes leżała na łóżku i wpatrywał się tępo w sufit. Gdy Syriusz zamknął za sobą drzwi, odwróciła w jego stronę głowę.
- Po co to robisz?
- Ty wiesz.


kwiecień 1982 roku

W jednej z bocznych uliczek prowadzących z wielkiego placu na rynku, między domem numer dwadzieścia trzy, a domem numer dwadzieścia pięć stał sporych rozmiarów budynek. Zaniedbany podjazd, pleniące się wszędzie chwasty, żyjące własnym życiem żywopłot i bluszcz na dobre odstraszały wszystkich ciekawskich. Wybite szyby na parterze nie robiły dobrego wrażenia. Dom, nie zamieszkany od prawie pięciu lat, powoli popadał w ruinę.
Nikt z sąsiadów nie wiedział, co stało się w poprzednimi właścicielami. Zauważyli jedynie, że ci przestali się pojawiać w miasteczku. Z resztą nikogo specjalnie nie interesowało życie mieszkańców spod numeru dwadzieścia cztery. Byli przeciętnymi ludźmi, nie wzbudzający żadnych podejrzeń, nudni, zwyczajni i pospolici. Matka, ojciec, córka. On pracował w jakimś ministerstwie, nieważnym i nie mającym wpływu na życie mieszkańców Salem. Ona zajmowała się domem - prała, gotowała, sprzątała. Córka, prawie już dorosła, uczyła się w jakiejś odległej szkole z internatem. Nic nadzwyczajnego. Dlatego też żadnego z sąsiadów nie zdziwiło, gdy pewnego dnia przed domem numer dwadzieścia cztery pojawiło się kilku mężczyzn z podkładkami i miernikami. Kiwając co chwilę głową i zapisując coś w swoich papierach, wycenili dom na śmieszną sumę dziesięciu tysięcy funtów. Duża, biała tablica stała teraz przy zardzewiałej skrzynce na listy, obwieszczając sumę zakupu posiadłości i telefon kontaktowy.
I wtedy się zaczęło. Kilku chętnych, którzy przyjechali obejrzeć dom i byli nawet gotowi go kupić, spotkały dziwne rzeczy. To odrzucenie na żywopłot, gdy została dotknięta gałka przy drzwiach wejściowych. Innym razem zaplątanie się w bluszcz. Sąsiedzi zaczęli nagle interesować się poprzednimi mieszkańcami. Dzieciaki ustawiały zakłady, gdy tylko zobaczyły kogoś przed domem numer dwadzieścia cztery. Całe miasteczko zastanawiało się, dlaczego dom nie chce dać się sprzedać.
Nikt z nich nie wiedział, że poprzedni właściciele, państwo Meadowes, byli czarodziejami.


***
Agent nieruchomości wcisnął się mocniej w fotel, gdy przez drzwi jego biura wmaszerował wysoki mężczyzna, rozczochrany, nieogolony, w skórzanej kurtce i rękawicach, z kaskiem w jednej ręce i w spranych jeansach. Bezpretensjonalnie rozwalił się na fotelu naprzeciw jego biurka i ściągnął okulary.
- Witam - powiedział po chwili - Moje nazwisko Black. Chcę kupić dom przy Carting Lane dwadzieścia cztery. W tej chwili.
- Tak, ale...
Syriusz uniósł wymownie brwi. Spojrzał pewnie na mężczyznę.
- Ten dom... On jest nawiedzony! - wymamrotał agent, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że takich rzeczy nie powinno się mówić potencjalnemu klientowi.
- I o to chodzi - powiedział z uśmiechem Syriusz - Papiery.
Black sięgnął po długopis leżący na biurku, złożył zamaszysty podpis na podsuniętej umowie i wyciągnął różdżkę. Agent wcisnął się jeszcze mocniej w fotel.
- Oblivate!


***

Dom wyglądał strasznie. Dachówki poodpadały, a w niektórych miejscach było nawet widać krokwie. Wybite szyby, wyrwane okiennice, mała dżungla zamiast ogrodu, wszędzie łuszcząca się farba. Dorcas patrzyła na swój dom z lekkim uśmiechem. Kilka kroków za nią stał Syriusz z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie. Jego twarz wyrażała jedynie bezgraniczną irytację. Motor wprowadził na zarośnięty podjazd. Rozejrzał się wokół z niesmakiem i zauważył trzy wystające zza żywopłotu czupryny. Podszedł powoli do nich i szybkim ruchem chwycił jednego delikwenta za kołnierz. Pozostali dwaj uciekli z dzikim wrzaskiem. Dorcas odwróciła się szybko, mierząc w nich różdżką. Schowała ją szybko, widząc jakiegoś przestraszonego dzieciaka.
- Czego tu szukałeś?! - krzyknął na chłopaka Syriusz.
Ten skulił się, szarpnął i wyrwał z uścisku. Odbiegł w stronę najbliższej uliczki.
- Bardzo ładnie się spisałeś - mruknęła z ironią Dorcas - Oto świetny początek na zacieśnianie więzów z sąsiadami.
- Żadne dzieciaki nie będą tu węszyć - mruknął i ruszył do drzwi.
Chwycił za klamkę i poczuł znajome ciepło zaklęcia. Chwilę później leżał obok stóp Dorcas przy furtce. Usłyszał chichot i zza żywopłotu znowu wystawały trzy czupryny. Syriusz wstał szybko, otrzepał się i spojrzał z mordem w oczach na Dorcas. Potem uśmiechnął się ironicznie i gestem poprosił ją, żeby przeszła.
- Panie przodem - mruknął z przekąsem.
Dorcas uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła do drzwi. Odwróciła się do Syriusza.
- Myślałam, że znasz to zaklęcie - powiedziała i różdżką dźgnęła w palec wskazujący, gdzie pojawiła się mała kropla krwi - Krew z mojej krwi, którą pamiętają te ściany niech pozwoli wejść mi do domu w którym zostawiłam wspomnienia - wyrecytowała i przyłożyła palec do drzwi.

***

Wszystko było takie, jak to zapamiętała gdy była tu ostatnio.
Pozrywana tapeta, roztrzaskane drzwi od schowka na miotły pod schodami, dziura w ścianie po prawej, gdzie zwykle stał wieszak. Ostrożnie przekroczyła próg. Schody po lewej prowadziły na górę do sypialni rodziców, jej dawnego pokoju i jeszcze dwu mniejszych sypialni dla gości. Kuchnia zawalona była stertą liść pod którymi trzeszczały okruchy szkła i porcelany. Stół był przewrócony i połamany, brązowe, żółte i pomarańczowe zacieki na białych ścianach tworzyły odpychające wrażenie. Krzesła leżały ściśnięte w jednym kącie, kran kompletnie zardzewiał, a żarówkę ktoś wykręcił. Salon wyglądał jeszcze gorzej. W jednej ze ścian wiała wielka dziura na wylot do następnego pokoju. Żyrandol zdążył w ciągu tych prawie pięciu lat, się urwać. Kominek był wielką dziurą. Meble, lustra, tapety, cegły - wszystko leżało połamane i potłuczone na podłodze.
Syriusz stanął za nią i rozglądał się z zainteresowaniem. Ona, zapominając o nim kompletnie, ruszyła powoli do przodu mamrocząc coś do siebie, przystając co chwilę i wskazując na coś palcem. Uśmiechała się przy tym delikatnie.
Wszystko wróciło. Wspomnienia. Te dobre i złe. I nagle wydawało jej się, że jest znowu małą dziewczynką. Biegnie właśnie z ogrodu przez taras, do salonu i później do kuchni z doniczką z której wystaje jakiś fioletowy badyl. Stawia go na stole i ciągnie matkę za fartuch, żeby ją pochwaliła.
- Wiesz ile trzeba zrobić, żeby doprowadzić ten dom do porządku?
Z zamyślenia wyrwał ją ostry głos Syriusza. Stał na środku salonu przy wielkim żyrandolu powoli lustrował wnętrze. Nie miał przyjemnej miny. Odkąd postanowił jej pomóc na wyraźną prośbę Dumbledore'a, traktował ją z chłodną obojętnością. Widziała, że nie ufał jej w takim stopniu jakby tego chciała, ale nie spodziewała się niczego innego po nim. Po tym co zrobiła, nie zasłużyła na nic innego. W duchu tylko dziękowała Dumbledore'owi, że pozwolił jej wszystko wyjaśnić, że pozwolił jej pokazać reszcie prawdę. Wiedziała, że większość uwierzyła, jednak zawsze pozostawała niepewność.
- Chodź na górę.
Poszedł za nią bez słowa. Pierwsze drzwi prowadziły do wielkiej łazienki z ozdobną wanną na żelaznych nogach. Była do połowy zapełniona wodą, liśćmi i innymi śmieciami. Kilka płytek odpadło i leżało teraz roztrzaskanych na posadzce. Umywalka leżała między kawałkami lustra, z podłogi i ściany sterczały kable i rury. Następny pokój należał do jej rodziców, i oprócz potrzaskanego lustra i kołdry leżącej na podłodze, nie zmieniło się w nim prawie nic. Kolejny pokój należał do niej. Syriusz zatrzymał się w progu, niepewny czy może uczestniczyć w czymś tak osobistym. Sam dobrze wiedział jaką świętością jej czyjś pokój. Dorcas weszła powoli do środka. Ściany były ozdobione plakatami i zdjęciami - mugolskimi i czarodziejskimi. Pod oknem stało dość spore łóżko z czerwoną narzutą i herbem Gryffindoru. Obok stało biurko zapełnione suchymi liśćmi i szkłem potrzaskanych ramek na zdjęcia i szyby. Żółto - czerwona tapeta poodpadała już w niektórych miejscach. Szafa w rogu była widowiskowo otwarta, a na półce obok książek stało ogniście czerwone czarodziejskie radio. Dorcas podeszła szybko do niego i stuknęła w nie różdżką. Te zaświeciło się krótko i zgasło. Po chwili wydobyły się z niego jakieś szumy i trzaski. Jedno z pokręteł zaczęło powoli się obracać, co wywołało głośny pisk i kolejne trzaski. Po chwili dało się słyszeć przerywany i niewyraźny głos jakiegoś mężczyzny.
- Teraz, specjalnie dla Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej nasze nowe odkrycie - Fatalne Jędze. A ja dedykuję tę piosenkę chłopcu, dzięki któremu możecie nas nadal słuchać i oczywiście całemu hotelowi Azkaban i jego lokatorom. Fatalne Jędze ze swoim przebojem Nowy dzień!
Nadal trzeszcząc i przerywając, z głośnika wydobył się mocny głos jednej z wokalistek.
- Czy to właśnie był Alden Moseley? - zapytał z zaciekawieniem Syriusz - Ten, który komentował mecze quidditcha w Hogwarcie?
- Chyba tak - mruknęła Dorcas - A Fatalne Jędze wybrały bardzo trafną nazwę. Są do niczego.
Black uśmiechnął się mimowolnie, w duchu przyznając jej rację.
Gdy stanęli na dole w przedpokoju, dobiegło ich ciche pukanie do drzwi. Spojrzeli szybko na siebie i Syriusz powoli podszedł do nich, wyciągając różdżkę. Uchylił je ostrożnie i zobaczył wysoką kobietę, która nerwowo wykręcała sobie palce. Uśmiechnęła się nieśmiało do Syriusza i później spojrzała na Dorcas.
- Dzień dobry - powiedziała po chwili - Widziałam z ogródka jak wchodziliście do tego domu i pomyślałam, że przyjdę się przywitać... Mieszkam naprzeciwko, więc będziemy sąsiadami - wyciągnęła przyjaźnie dłoń do Syriusza - Nazywam się Alphra Marvell.
- Alphra? - zdumiała się Dorcas - Alphra Hitchens? Boże drogi, to naprawdę ty?
Podeszła bliżej do drzwi, spojrzała uważnie na kobietę i uśmiechnęła się szeroko. Ta, zdumiona spoglądała to na blondynkę, to na Blacka, nie wiedząc co powiedzieć.
- Skąd pani zna moje panieńskie nazwisko?- wykrztusiła w końcu.
- Bo spędzałam z tobą prawie każde wakacje i ferie świąteczne! To ja, Dorcas!
Na twarzy kobiety odmalowało się kompletne zdumienie. Mrugnęła kilka razy, otworzyła usta i nagle roześmiała się głośno.
- Meadowes, to naprawdę ty! - wykrzyknęła i rzuciła się dawną koleżankę, przyciągając ją mocno do siebie - Ile to już lat! Gdzieś ty była!?
Syriusz zakaszlał wymownie.
- O przepraszam! - wykrzyknęła uśmiechnięta Alphra i wyciągnęła rękę do mężczyzny.
- Syriusz Black - wymamrotał tamten i zwrócił się do Dorcas - Jadę poszukać jakiegoś sklepu. Trzeba trochę pokupować... - machnął w powietrzu ręką i wziął głęboki wdech - W każdym bądź razie, baw się dobrze.
Przecisnął się między dwiema kobietami, podszedł do swojego motoru i nie wkładając nawet kasku, odpalił. Wyjechał na ulicę, dodał gazu i już go nie było.

***

- Więc wprowadzasz się z powrotem do domu - rzuciła Alphra znad filiżanki herbaty, gdy rozsiadły się wygodnie w jej salonie - Razem z jakimś nieznanym mi i wyglądającym co najmniej podejrzanie, mężczyzną.
- Tak, dokładnie tak - mruknęła Dorcas – To długa historia. Syriusz i ja... chodziliśmy razem do szkoły.
- Aha, rozumiem - powiedziała wymownie Alphra odstawiając filiżankę na spodek -Wszystko rozumiem.
Dorcas westchnęła cicho. Właśnie o to chodziło, że nic nie rozumiesz, pomyślała. Nie miała jednak zamiaru nic wyjaśniać. Chociaż zdawała sobie sprawę, że COŚ powiedzieć musi. Jakoś nie wierzyła w to, że sąsiedzi o niej zapomnieli. Na pewno za kilka dni rozniesie się, że panna Meadowes wróciła do dawnego domu. W dodatku z jakimś nieznajomym mężczyzną, który jeździ motorem. Będzie ciekawie.
- To nie tak, jak myślisz - zaprzeczyła, wiedząc, że dawna koleżanka właśnie tego się spodziewa - Nie jesteśmy razem.
- Oczywiście, że nie- zapewniła ta, z mądrą miną - Nie musisz się tłumaczyć. A tak na serio?
Koleżanka spoważniała, już nie uśmiechała się z wyższością i nie robiła min. Dorcas przyszło do głowy, że przecież już zapomniała jak Alphra reaguje na różne rzeczy. Śmieje się i nie zawsze bierze sprawę na poważnie.
- A tak na serio, nie jesteśmy razem i mamy sobie dużo do wyjaśnienia - odpowiedziała po chwili, odstawiając filiżankę.
Alphra spojrzała uważnie na Dorcas. Koleżanka stała się taka poważna, taka dorosła. Jakby przeżyła bardzo dużo w bardzo krótkim czasie.
- Gdzie byłaś cały ten czas? - zapytała z troską - Niektórzy naprawdę się martwili. Zastanawiali się co stało się z tobą, twoimi rodzicami. Wszyscy tak nagle znikliście.
Dorcas spojrzała na swoje ręce. Przypomniała sobie matkę, która umarła dwa lata temu na oddziale zamkniętym szpitala świętego Munga. Przypomniał sobie ojca, który zginął do Zaklęcia Niewybaczalnego.
- Nie obraź się, ale to nie jest odpowiednia pora na taką rozmowę - powiedziała w końcu i wstała - Innym razem. A teraz wybacz, muszę iść.
Chwyciła swój płaszcz, ubrała buty. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach.
- Wpadnij na grilla, jak skończymy remont.
- Masz to jak w banku - usłyszała.

***

Syriusz siedział na schodku przed drzwiami frontowymi i palił papierosa. Z daleka było widać, że jest zły. Obok niego stała papierowa torba z zakupami.
- Marznę tu już od pół godziny - powiedział z wyrzutem wyrzucając niedopałek, gdy Dorcas podeszła do furtki - Możesz być tak dobra i ściągnąć tą blokadę z domu?
- A co wtedy będzie nas chronić? - zapytała, różdżką nacinając kawałek skóry na ręce - Może masz lepszy pomysł? - dodała, przykładając ranę do drzwi i zasklepiając ją natychmiast.
- A żebyś wiedziała! - odpowiedział buntowniczo Syriusz, biorąc torbę z zakupami i wchodząc za dziewczyną do domu.
- Więc słucham.
- Wiesz na czym polega to zaklęcie? - Dorcas kiwnęła krótko głową, idąc za chłopakiem do salonu po roztrzaskanych cegłach i tynku - Więc wystarczy, że razem wypowiemy formułkę i oddamy trochę krwi. Wtedy tylko my będziemy mogli tu wejść.
- I ktoś, kto jest z nami spokrewniony w pierwszej linii - rodzice i rodzeństwo.
- A jako, że twoi rodzice nie żyją i nie masz rodzeństwa, a z moich żyje tylko walnięta matka, nie mamy o co się martwić - dodał raźniej Black.
- Regulus żyje, do cholery! - powiedziała ostro - Któryś raz już ci to powtarzam.
- Ty masz swoje bajki, ja swoje. Nie wierzę ci, i tyle - mruknął Black ze stoickim spokojem - Dobra, zaczynamy.
Dorcas wpatrywała się jeszcze w Syriusza przez chwilę z dziwną miną. Ten ponaglił ją gestem. Zatoczyła różdżką krąg przed sobą, mrucząc coś pod nosem.
- Już.
Stanęli obok siebie, w tym samym momencie machnęli identycznie różdżkami, po chwili przecięli sobie kawałek skóry na przedramieniu - Dorcas prosto przez Mroczny Znak, i przyłożyli równocześnie do jednej z gołych ścian. Krew wniknęła w cegły, a te rozjarzyły się dziwnym światłem.
- Gotowe - mruknął Black - Teraz trzeba coś zrobić z tym domem.
Spojrzał wymownie na Dorcas. Do niej należały wszelkie decyzje.
- Zawsze lubiłam starocie - powiedziała, uśmiechając się - Kominek w salonie zostaje. Trzeba jeszcze kilka wbudować. Jeden w kuchni, w biurze i co najmniej dwa na górze. O reszcie pomyślimy później. Najpierw trzeba tu posprzątać.
- Jak chcesz - mruknął Syriusz - Wiesz, że większość rzeczy będziemy musieli robić ręcznie, bez magii? Wiadra, łopaty, pędzle...
- Tak, wiem. Sąsiedzi mogą się trochę zdziwić jeśli remont pójdzie za szybko - mruknęła - Tak przy okazji, trzeba coś im powiedzieć, kiedy będą się pytać, dlaczego mieszkam tu z tobą. Większość powinna mnie jeszcze pamiętać.
Black wzruszył obojętnie ramionami.
- Mogę im powiedzieć, że jesteś moim mężem.
Reakcja była natychmiastowa i w pełni satysfakcjonująca.
- CZYŚ TY GŁUPIAŁA DO RESZTY!?
Panika była wręcz wymalowana na twarzy Syriusza. Patrzył rozszerzonymi ze strachu oczyma na Dorcas i aż odsunął się od niej o krok.
- Więc wymyśl coś lepszego.

***

Całkowicie przebudowali dom. Nic, nie zostało takie, jakim pamiętała je Dorcas. Syriusz wzbijał się na wyżyny swoich magicznych umiejętności tworząc iluzje robotników, transmutując ściany czy nawet wypożyczając ciężarówki. Na parterze został tylko mały przedpokój, wielki salon z wejściem na taras i kuchnia. Piętro składało się z dwu ogromnych pokoi i łazienki. Chaszcze w ogrodzie twórczo żyły nadał własnym życiem, odgradzając dom od wścibskich spojrzeń sąsiadów. Syriusz nawet poświęcił się i zbudował wielką huśtawkę. W zagłębieniu muru, na samym końcu ogrodu, między drzewami i bluszczem znalazło się miejsce na małą ławkę. Między starą jabłonią i czereśnią powieszono hamak. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Dom wyglądał wspaniale, a Dorcas i Syriusz zaczynali się do niego przyzwyczajać. Gdyby tylko nie było tego chłodu w spojrzeniu, tego dystansu w głosie i jadu w każdym wypowiedzianym słowie.
Koniec lipca przyniósł falę gorąca i rzesze turystów do Salem. Sklepiki z pamiątkami dźwignęły ceny, tak samo jak wszystkie lodziarnie w centrum miasteczka. Dorcas wpatrywała się z utęsknieniem w wystawę małego sklepiku na rogu ulicy. Oferował najróżniejsze magiczne przedmioty zaczynając od kociołków, a kończąc na różdżkach. Oczywiście wszystkie te przedmioty były nieprawdziwe. W gruncie rzeczy nic nie wyglądało tak, jak naprawę powinno. Kociołki były za małe, różdżki miały gwiazdki na końcach, wielkie kapelusze zastępowały normalne tiary. Nie było żadnych składników do eliksirów, słowników run czy klatek z sowami. Zwykłe oszustwo. Westchnęła i ruszyła do domu. Syriusza zastała w garażu grzebiącego coś przy swoim motorze. Rzuciła tylko szybkie "cześć" i poszła dalej. Rozłożyła zakupy na stole w kuchni i oparła czoło o ścianę. Trzeba będzie zabrać się za jakąś pracę. Zacząć zarabiać na życie. Nie wiedziała tylko, od czego zacząć. Całe swoje życie uczyła się magii i wiedziała, że nie będzie potrafiła z niej zrezygnować. Nie pójdzie przecież do jakiegoś sklepu stać za kasą. W Ministerstwie na pewno jej nie przyjmą! Pokątna, ewentualnie Nokturn.
Nagle w oknie zobaczyła Alphrę idącą do jej domu. Zerwała się szybko i wybiegła jej na spotkanie. Przywołała na twarzy szeroki, nieszczery uśmiech i przywitała się wylewnie z dawną przyjaciółką.

***

Dzień za dniem. Wszystko jakoś dziwnie mijało. Dawne, prawie już zapomniane twarze, pojawiały się w jej domu. Uśmiechały się, pytały co i jak, i odchodziły zaspokajając swoją ciekawość. Znajomi z podwórka albo wyjechali, albo założyli rodziny mając teraz własne problemy. Czuła, że nie tak to wszystko powinno wyglądać. Tak bardzo cieszyła się na powrót do domu. Teraz była rozczarowana. Tak miało wyglądać jej życie? Cicho i samotnie, bo nawet nie łudziła się, że Syriusz zacznie z nią normalnie rozmawiać albo, że w ogóle zostanie w Salem na stałe. Na Blacka na pewno czeka jakaś posada, kąt u Lupina albo u jakiejś dziewczyny i towarzystwo znajomych. On, w przeciwieństwie do niej, miał tych znajomych, była tego pewna. Jej w czarodziejskim świecie nikt nie chciał znać. Pomimo, że została oczyszczona z zarzutów przed Wizengamotem, nikt jej raczej nie uwierzył. Stała się kolejnym wyrzutkiem społeczeństwa. Wszystko było jeszcze zbyt świeże. Ludzie pamiętali.

***

Wieczorem przyleciała sowa. Syriusz akurat robił sobie kolację, a ona siedziała przed kominkiem i czytała jakąś mugolską książkę. Sowa rzuciła jeden list w kuchni, a drugi jej na głowę. Obydwa były od Potterów. Mały Harry obchodził swoje drugie urodziny, a Lily i James właśnie ją zapraszali na tą małą uroczystość. Przeczytała list pięć razy, niepewna czy wzrok nie płata jej figli. Potterowie zapraszali do siebie! Dawną przyjaciółkę, znienawidzoną śmierciożeczynię, w ich pojęciu zdrajcę! Zapraszali na urodziny ich syna! Książką upadła na ziemię wyrywając ją z chwilowego szoku. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Syriusz stoi tuż za nią.
- Ciebie też zaprosili - było to raczej stwierdzenie, niż pytanie. W jego głosie nie wyczuła jednak tak dobrze znanej ironii, jedynie zdumienie - Idziesz?
- Nie wiem. Nie wiem w ogóle, co o tym myśleć - mruknęła - Przecież ja... ich.. przecież oni...
Nie potrafiła sklecić żadnego sensownego zdania. Wpatrywała się dalej w zaproszenie, a Syriusz usiadł obok niej, podnosząc wcześniej książkę.
- Na pewno się ucieszą.
Dorcas zamrugała gwałtownie. Spojrzała zdumiona na Syriusza, który siedział dziwnie blisko niej i miał poważną minę. Nie kpił, jak zwykle. Nie uśmiechał się ironicznie i nie naśmiewał się. Ostatnio widziała taką minę u niego w dniu, gdy dowiedziała się, że Peter jest śmierciożercą. Było to jeszcze w Hogwarcie, w jakąś sobotę, gdy wprosiła się na „spotkanie” Ślizgonów w Hogsmeade. Dokładnie pamiętała twarz Petera, gdy ją dostrzegł. Potem wyraz twarzy Syriusza, który poczęstował ją Ognistą i papierosem próbując zrozumieć dlaczego jest zdenerwowana; miał właśnie taką samą minę jak teraz.
- Wiesz, przypomniało mi się coś.
- Co?
- Pamiętasz, jak kiedyś przyleciałam do ciebie cała zaryczana i nie chciałam powiedzieć co się stało? Wtedy, gdy pierwszy raz wzięłam od ciebie fajkę i wypiłam ćwierć Ognistej za jednym razem?
- Tak, pamiętam - mruknął, lekko się uśmiechając.
- Wtedy miałeś taką samą minę, jak teraz.
- To znaczy, jaką?
- Poważną.
Prychnął demonstracyjnie odwracając głowę. Zaczął wpatrywać się w pusty kominek. Po chwili wstał i ruszył do swojego pokoju.

***

Ciche pukanie do drzwi. Otworzył. Wziął od niej zapomniany talerzyk z kanapkami. Podziękował. Zamknął drzwi. Co mógł jej jeszcze powiedzieć? Już nie potrafił z nią normalnie rozmawiać. Prychnął. Normalnie, czyli jak? Tak, jak w Hogwarcie. Nie wiedział od czego miałby zacząć; co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało jak wyrzut, chociaż cały czas powstrzymywał przemożoną chęć wygarnięcia jej wszystkiego, co o niej myśli. Chodził jak struty, nie odzywał się, bo po co? Nie potrafił jej wybaczyć. Nie potrafił zrozumieć, jak mogła przejść do <i>nich</i>. Do ludzi, których tak bardzo nienawidziła. Przecież oni chcieli ją zabić! Chcieli zabić jej przyjaciół! A ona do nich dołączyła. Tak ot, po prostu, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi. Teraz nie potrafili spojrzeć sobie w oczy, jak kompletnie obcy sobie ludzie. Jakby tych kilku minionych lat w ogóle nie było.

***

Na Pokątną wybrała się następnego dnia. Musiała zrobić ogromne zakupy i jeszcze kupić jakiś prezent małemu Harry'emu. Ludzie spacerowali wolno między sklepami i straganami. Cała ulica wyglądała inaczej, niż zapamiętała ją Dorcas będąc tu ostatnio z Syriuszem. Listy gończe, ulotki i plakaty z ostrzeżeniami znikły ukazując kolorowe fasady sklepów. Witryny zabite kiedyś deskami, teraz radośnie odbijały promienie słońca, prezentując najróżniejsze towary. Zapatrzona w wystawę apteki zderzyła się z jakąś czarownicą.
- Przepraszam! - powiedziała szybko widząc, że kobieta jest z w ciąży i pomagając nieznajomej podnieść paczki - Proszę.
- Dorcas?!
Głos wydawał się znajomy, twarz była jednak bardziej poważna. Włosy kobiety sięgały teraz ramion i uśmiechała się szerzej niż zwykła robić to w Hogwarcie.
- Cześć Lena - powiedziała z wahaniem, nie wiedząc czego się spodziewać po dawnej przyjaciółce - Co tam?
- Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć! - odpowiedziała, przytulając ją mocno do siebie - Cały czas zastanawialiśmy się gdzie się podziewasz. Martwiliśmy się o ciebie. Kiedy ta przerażająca wojna wreszcie się skończyła i Dumbledore wyjaśnił nam coś się z tobą stało, wszystkim kamień spadł z serca.
Lena uśmiechała się szeroko i szczerze. Naprawdę uwierzyła, czy tylko tak mówi? Dlaczego miałaby kłamać? Pracuje w Wizengamocie - to wiele tłumaczy. Ale jednak mówi szczerze. Dawne "czytanie w myślach" na coś się jeszcze przydaje. Nie kłamie. Niespodzianka.
- Dziękuję - powiedziała szybko i nawet udało jej się uśmiechnąć - Mieszkam teraz w domu moich rodziców w Salem. Z Syriuszem odbudowaliśmy cały dom...
- To Syriusz jest u ciebie? - Lena przerwała jej szybko, poprawiając spadający pasek torby - Z Remusem zastanawialiśmy się, gdzie Blacka znowu wywiało.
- James i Lily wiedzieli, że jest u mnie. Wczoraj wysłali nam sowę - powiedziała lekko zdumiona Dorcas.
Gaiman przecząco pokiwała głową.
- Nic nie wiedzieli. On nikomu nic nie powiedział, jak zwykle z resztą. Nawet Jamesowi i Lily. Wysłali wam zapewne sowę z zaproszeniem na urodziny do Harry'ego, ale to nie znaczy, że wiedzieli gdzie jesteście - westchnęła i odgarnęła włosy spadające jej na twarz - Typowy Black! Ludzie się o niego martwią, a ten ich ma gdzieś.
- Jakbyś go nie znała - powiedziała Dorcas, uśmiechając się szerzej.
Lena spojrzała przelotnie na zegarek i szybko chwyciła swoje paczki.
- Muszę lecieć - rzuciła idąc już w stronę Dziurawego Kotła - Pogadamy u Potterów. Narazie!
Machnęła jej jeszcze ręką i ruszyła przed siebie, znikając w tłumie czarodziejów.

***

Nie wiedziała kompletnie, co o tym myśleć. Cieszyć się, czy raczej szukać podstępu? Była to raczej wyszukana grzeczność, czy po prostu sympatia? Nie wiedziała. Czuła się obco w domu Potterów; tak dziwnie nie na miejscu, jakby nie należała w ogóle do tego świata. Wiedziała, że w żadnym stopniu nie zasłużyła na ich sympatię. Powinni być raczej uprzejmi, rozmawiać o pogodzie i niezobowiązujących tematach, a nie wspominać Hogwart i oglądać zdjęcia. Traktowali ją jakby nigdy nic się nie stało, co było dziwne.
Mogła ich zabić. Nawet nie wiedzieli jak bardzo ich życie zależało od niej.
Pytali ją o różne sprawy. Mruczała coś pod nosem w odpowiedzi dla świętego spokoju. Pytali, co się działo, o Voldemorta, śmierciożerców i jak sobie radziła. Syriusz wtedy nawet na nią nie patrzył. Lena wydawała się poruszona całą sytuacją, szybko odgarniając włosy z twarzy i gładząc swój wielki brzuch. Zadawała pytania, jak gdyby byli na przesłuchaniu w Ministerstwie Magii, ale Dorcas je skrzętnie ignorowała. Remus słuchała z uwagą i prawie się nie odzywał. Jego twarz była dziwnie szara, a wokół oczu tworzyły się już pierwsze przedwczesne zmarszczki. James, jak zauważyła, nie zmienił się prawie w ogóle. Może już nie robił tylu psot, jednak dalej w jego oczach świeciły takie małe dwa ogniki, które dziewczyny w Hogwarcie przyprawiały o szybsze bicie serca. Lily była jeszcze ładniejsza niż w szkole. Słuchała w skupieniu, nie przerywając jej, tak jak to robiła Lena. Widać było, że bardzo się przejmowała. Terry zmienił się z nich wszystkich najbardziej. Stał się pewnym siebie facetem, co dziwiło, gdy pamiętało się go jedynie jako niemającego o niczym pojęcia mugola. Syriusz nie odzywał się w ogóle, pozornie zajęty butelką kremowego piwa, chociaż ona doskonale wiedziała, że łowi każde jej słowo. Miał dłuższe włosy, niż kilka lat temu i więcej ironii, sarkazmu i cynizmu, niż normalny człowiek byłby w stanie wytrzymać. Harry'ego za to cała sytuacja mało obchodziła. Biegał po całym pokoju, albo wdrapywał się komuś na kolana i ciągnął go za włosy. Uspokajał się dopiero, gdy ktoś wyciągnął różdżkę i wyczarowywał świecące motyle albo kicające króliczki. Był mniejszą wersją Jamesa, jedynie oczy miał nie brązowe, tylko zielone.
- Dorcas, pomożesz mi w kuchni? - zapytała nagle Lily, sadzając małego Pottera na kolanach Syriusza - Przy kolacji - wyjaśniła szybko, widząc niezrozumienie na twarzy koleżanki.
- Jasne, nie ma sprawy - mruknęła i wstała.
Razem weszły do kuchni. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Oni nie powinni tak się zachowywać. Nic nie rozumieli. Nie mięli pojęcia, bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło. Ale zachowywali się, jakby wiedzieli, wybaczyli i zapomnieli. A to nie dawało jej spokoju. Potęgowało tylko jej poczucie winy i niezrozumienia.
- Możesz wyciągnąć z lodówki sałatkę?
Ręce drżały jej niemiłosiernie, co nie uszło uwadze Lily.
- Coś się stało? - zapytała, podchodząc do niej.
- Nie, do jasnej cholery, nic się nie stało! - krzyknęła nagle Dorcas, już całkowicie tracąc nad sobą panowanie - Wszystko jest w należytym porządku!
Do kuchni wbiegł James i Remus, spoglądając to na jedną, to na drugą.
- Co się stało?
Lily wzruszyła tylko ramionami i spojrzała na Meadowes. Fala runęła. Przerwała tamę milczenia.
- Nie macie pojęcia, jak to jest był jednym z nich - powiedziała w końcu, stojąc tyłem do nich, cała się trzęsąc ze złości; słyszała jeszcze tupot stóp i wiedziała, że reszta też przyszła - Nie wiecie, jak to jest być po tej drugiej stronie, patrzeć na tych wszystkich zabitych ludzi, o których wy tylko czytaliście w gazetach. Trzeba cały czas pilnować się, żeby nikt nie zaczął cię podejrzewać, bo wystarczy jedno słowo i możesz umrzeć - zacisnęła ręce na brzegu stoły i odetchnęła głęboko; odwróciła się do nich twarzą – Nie macie bladego pojęcia! - krzyknęła - Jak w ogóle możecie ze mną normalnie rozmawiać, wiedząc, że w każdej chwili mogłam was zabić?! - spojrzała w ich zdumione twarze - Byłam jedną z nich! Byłam śmierciożercą!! Jedną z tych, których ścigaliście przez ostatnie trzy lata!! I wy dalej uważacie, że jestem godna zaufania?! Że za zamordowanie setek ludzi, zasłużyłam żeby mieć w was przyjaciół?! Nie umiem wam nawet spojrzeć w twarz!
Ostatnie zdania krzyczała już we własnej obronie. Widziała jak po kolei podchodzą do niej Lily, Lena, James, Terry i Remus. Czuła jak obejmują ją i coś mówią. Łzy kapały na jej bluzę i nie potrafiła ich powstrzymać. Coś rozrywało ją od wewnątrz, bezsilność powodowała kolejne fale dreszczy. Nie potrafiła nad sobą zapanować, płakała i płakała, wylewając z siebie cały żal.
- Dor, zawsze byłaś jedną z nas - usłyszała nagle przy uchu - Może nie zawsze cię rozumieliśmy i nie zawsze pochwaliliśmy twoje pomysły, ale byłaś nasza.
- To wszystko już minęło - usłyszała kogoś innego - Minęło. Obojętnie, co wtedy robiłaś. To nie jest teraz ważne.
- Zawsze miałaś dziwne pomysły - tym razem poznała głos Leny - Pamiętasz, jak w sylwestra przefarbowałaś włosy na blond? Pamiętasz miny tych wszystkich facetów, jak cię zobaczyli?
Dorcas zaśmiała się nagle przypominają sobie sytuację. Odetchnęła kilka razy, wytarła wierzchem dłoni łzy i wreszcie na nich spojrzała.
- Czy potraficie mi wybaczyć?
Wzrokiem szukała Syriusza. Stał przy drzwiach i wpatrywał się w nią nieruchomo. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Po chwili odwrócił wzroki i wyszedł.

***

Londyn o tej porze był dziwnie obcy i nieprzyjemny. Z barów dochodził gwar rozmów, muzyki i tłuczonego szkła. Większość sklepów już zamknięto. W niektórych mieszkaniach zaświecono światła i Dorcas mogła zauważyć zmęczone twarze zasłaniające szybko zasłony w oknach. Wieczór był ciepły, jednak gdzieś w zaułkach czaił się chłód. <i>Może to tylko wyobraźnia?</i> Przyspieszyła kroku i skręciła do Westminster Hall. Mijając budynek Parlamentu, wieżę Big Bena i most Westminster, skręciła w stronę samotnie stojącej ławki. Z daleka migały do niej światła mostu kolejowego Hungerford, trochę bliżej Uniwersytetu Dali, Ministerstwa Obrony i Galerii Saatchi. Największe wrażenie robił jednak London Eye, czynny do późna. Po drugiej stronie mostu najbardziej widoczny był Parlament. Przyszło jej do głowy, że nigdy nie była w środku. Odgłos szybkich kroków wyrwał ją z zamyślenia. Mocniej ścisnęła różdżkę w kieszeni swetra. Ciemna sylwetka zbliżyła się i stanęła kilka metrów przed Dorcas. Snape uśmiechnął się kpiąco widząc jej mugolskie ubranie. Skinął lekko głową i milczał. Nic się nie zmienił. Nadal ubierał się na czarno. Nadal miał tak samo długie i tłuste włosy, ten sam haczykowaty nos i kpiący uśmiech.
- Spóźniłeś się - powiedziała bezceremonialnie, odwracając głowę w stronę rzeki. Snape wzruszył tylko ramionami i czekał - Znasz wielu ludzi. Czy mógłbyś mi coś załatwić?
Nie patrzyła na niego. Doskonale wiedziała, że się uśmiecha. Dokładnie tak, jak Syriusz.
- Zależy - powiedział wreszcie.
Kątem oka zauważyła, że bawi się różdżką. Obraca ją leniwie w palcach i nie spuszcza z niej wzroku.
- Nie ufasz mi? - zapytała.
- Oczywiście, że nie - prychnął - Czego się spodziewałaś? Że będę twoim przyjacielem po tym wszystkim? - zapytał z kpiną - Nie bądź śmieszna! - dodał jeszcze.
- Jesteśmy w tej samej sytuacji - powiedziała, odwracając się do niego twarzą - Jesteśmy takimi samymi tchórzami.
Zaklęcie świsnęło jej koło ucha, gdy szybko odsunęła głowę i wyciągnęła własną różdżkę. Zdążyła rzucić szybkie Protego i odskoczyć, nim wreszcie udało jej się zaatakować. Oczywiście, nie trafiła.
- Oszalałeś, Snape?! - zapytała głośno, robiąc krok w jego stronę i starając się blokować zaklęcia - Magia pomieszała ci w głowie?! Uspokój się wreszcie!!
- Zamknij się! - usłyszała głos Severusa, który rzucał jedno zaklęcie za drugim.
Twarz miał jeszcze bledszą niż zazwyczaj, a w jego oczach czaiła się panika.
- Złożyłam ci Wieczystą Przysięgę! - powiedziała w końcu, stojąc prawie przed nim - Taką samą, jaką ty mi złożyłeś! To ci nie wystarcza?!
Snape spojrzał na nią dziwnie i zastygł w bezruchu. Oddychał głęboko. Po chwili opuścił różdżkę, wygładził szatę i starał się uspokoić.
- Wystarcza - powiedział w końcu - Co potrzebujesz?
- Dwóch rzeczy - odpowiedziała zaraz, nie komentując jego wybuchu i chowając różdżkę do kieszenie - Myślodsiewni i pracy.
Snape nie dał po sobie poznać, że się zdziwił. W ogóle nie wyglądał na osobę zdenerwowaną. Wyciszyć umysł. Uspokoić się. Wyciszyć umysł. Skinął krótko głową, odwrócił się i zniknął w mroku.


Ostatnio zmieniony przez Dila dnia Śro 11:08, 27 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Śro 11:11, 27 Paź 2010    Temat postu:

***

Dom wydawał się pusty, gdy wróciła. Na podjeździe nie zauważyła motoru, więc wychodziła z założenia, że Syriusza nie ma. Ruszyła do kuchni, rzucając części garderoby na podłogę. Wlewając wodę do czajnika, stała tylko w koszulce i majtkach. Wzięła kubek z herbatą, siadła na kanapie i zaczęła czytać. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła.

Obudził ją głośny jazgot, który tylko do biedy można było nazwać śpiewem. Zaspana, rozejrzała się po salonie i nie widząc nic dziwnego, chwyciła szybko różdżkę. Wstała, ubrała spodnie i podążając w stronę nieznośnego hałasu, dotarła do okna w kuchni. W blasku latarni zobaczyła dwie postacie - jedna podtrzymująca drugą - które wyły na całe gardło jakąś dziwną piosenkę. Dopiero po chwili rozpoznała w dwu śpiewakach Syriusza i, jeśli dobrze kojarzyła, Mundungusa Flechtera. Nigdy za nim nie przepadała i teraz nie miała zamiaru zacząć go lubić. Wyszła ostrożnie przed dom, chowając różdżkę za plecami. Wylewnie podziękowała Flechterowi za dostarczenie Blacka i oddelegowała spod jej domu. Dopiero, gdy Mung zniknął za zakrętem, przyjrzała się Syriuszowi. Siedział oparty o drzwi frontowe i nucił jakąś piosenkę. Chwiał się na boki i machał prawą ręką, jakby dyrygowała jakąś orkiestrą. Chwyciła go pod ramiona i aż sapnęła. Ile ten człowiek waży?! Trzymając jedno z jego ramion, pomogła sobie różdżką i zaprowadziła go do łazienki na piętrze. Nogi uciekały Syriuszowi we wszystkie strony, potykał się albo wieszał się na szyi dziewczyny. W dodatku próbował śpiewać.
- Ty pierdolony patafianie! - mruczała Dorcas pod nosem - Ofiaro losu! Zajebany arystokrato od siedmiu boleści!
Syriusz wymruczał coś w odpowiedzi i z impetem runął na drzwi swojego pokoju.
- Ale ty miałeś iść do łazienki - jęknęła żałośnie.

Rozebrała go i położyła do łóżka, tak jak kiedyś, w Hogwarcie. Z kuchni przyniosła dzbanek gorzkiej herbaty i butelkę wody. Otwarła okno i usiadła w fotelu z książką w ręce, świecąc sobie różdżką. Spoglądała co chwilę na Syriusza, który rozłożony na całym łóżku, chrapał w najlepsze. Jutro będzie z nim jeszcze gorzej, pomyślała. Odłożyła książkę na biurko i podeszła do Syriusza. Nagle wydał jej się tak bliski, jak dawnej, gdy siedziała przy nim w nocy w dormitorium, w Wrzeszczącej Chacie albo w Pokoju Życzeń. Powróciło to dziwne uczucie, które ich wtedy łączyło i Dorcas wydawało się przez chwilę, że Syriusz leży przed nią o kilka lat młodszy, z krótszymi włosami, mniejszą ilością pogardy dla świata i wśród czerwonych prześcieradeł Gryffindoru. Wrażenie jednak minęło tak szybko, jak się pojawiło. To nadał był Syriusz Black, jednak obcy i odległy, którego nie znała. Nagle zdała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie między nimi tego wspaniałego uczucia zrozumienia, które łączyło ich przez kilka lat. Nigdy.
Syriusz skulił się w kłębek. Jego ciało przeszyły drgawki i nagle otworzył oczy. Przez sekundę czy dwie wydawał się zaskoczony widokiem Dorcas, potem jego twarz przeszył grymas bólu, jednak udało mu się usiąść na skraju łóżka. Oddychał płytko i szybko, i wyglądał, jakby był jedną nogą w grobie. Blady i ze zmierzwionymi włosami ruszył chwiejnie do łazienki.
Meadowes nie powiedziała na to nic. Dobrze wiedziała, że słowa w takich przypadkach w niczym nie pomagają. Poszła za nim do łazienki i przytrzymywała mu włosy, gdy klęcząc przed muszlą klozetową wyznawał swoją wiarę, jak zwykła mawiać Lily. Podała mu szklankę wody i zaprowadziła z powrotem do pokoju. Zwalił się ciężko na łóżko i po chwili znowu zaczął głośno chrapać.
Wiedziała, że sama już nie zaśnie; było już koło trzeciej nad ranem. Zeszła na dół do kuchni, chcąc zrobić sobie herbaty i zacząć warzyć eliksir na kaca, który kiedyś wymyślili Lily z Severusem. Domyślała się, że razem go stworzyli, chociaż Syriuszowi, Jamesowi czy kolegom Snape'a nie zmieściłoby się to w ogóle w głowie. Ustawiła kociołek nad paleniskiem, wyczarowała ogień, wlała wody i zaczęła po kolei dodawać składniki. Oprócz ognia w palenisku nie świeciło się żadne światło w domu. Dlatego prawie krzyknęła, gdy zobaczyła jasny strumień idący w jej kierunku z salonu. Postać, z różdżką wyciągniętą przed siebie, przystanęła i opuściła rękę. Dorcas otrząsnęła się z chwilowego szoku i starała się racjonalnie myśleć. Gdzieś na dworze cykały świerszcze. Ogień trzaskał w kominku, a zegar cicho odmierzał sekundy - tik, tak, tik, tak. Dom jest obłożony klątwami i zaklęciami, jest niewykrywalny przez czarodziejów, jeśli nie zostali wcześniej do niego zaproszeni, jest nienanoszalny i w dodatku chroni go Zaklęcie Krwi. Kto, do diabła? Wtedy spłynęło olśnienie. Zaczęło się od gwałtownego ucisku na żołądku. Potem zimny dreszcz przeszedł jej po plecach, a ręka trzymająca różdżkę zaczęła lekko drżeć. Nagle nie mogła przełknąć śliny i wydawało jej się, że jej serce bije za głośno.
- Regulus?
- We własnej osobie - odpowiedziała postać zachrypniętym głosem i stanęła w blasku ognia.
Stała przed nią mniejsza kopia Syriusza. Jak każdy Black miał i Regulus ten pewien rodzaj rysów twarzy, który z miejsca mówił innym, że jest wysoko urodzonym. Nie dorównał jednak bratu urodą. Nie miał tych błysków w swoich niebieskich oczach, które kiedyś odbijały się codziennie w szarych oczach Syriusza. Nie miał jego sylwetki i tej męskości, która biła ze Syriusza w Hogwarcie i przyprawiała dziewczyny o szybsze bicie serca. Nie miał po za tym charyzmy, by porywać za sobą tłumy, jak to zwykle robił Łapa. A przede wszystkim Regulus nie miał odwagi. Czemu się dziwić? mówił zawsze Syriusz. Jest przeklętym Ślizgonem! Teraz Regulus wyglądał, jakby nie miał również tych swoich dwudziestu lat, tylko co najmniej dwadzieścia pięć. Wyglądał na człowieka zmęczonego i zrezygnowanego. W brudnym ubraniu nie prezentował się wcale tak arystokratycznie, jak zwykle.
Milczała przez chwilę. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Pojawienie się młodszego brata Syriusza było tak niespodziewane, że nic nie przychodziło jej do głowy. Nie opuszczając różdżki, zrobiła kilka kroków w jego kierunku.
- Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty?
- Bo tylko ja mogłem cię zaprowadzić do jaskini nad brzegiem morza i pokazać ci jezioro pełne inferiusów - powiedział ze stoickim spokojem; jego twarz pozostała całkowicie nieruchoma - I tylko ja mógłbym mieć przy sobie to.
Sięgnął do kołnierza swojej koszuli i wyciągnął spod niej srebrny medalion na cienkim łańcuszku. Rzucił go zaraz Dorcas, która złapała go zręcznie wolną ręką.
- Medalion Slytherina - wyszeptała zafascynowana; otrząsnęła się jednak szybko - To za mało.
Chłopak podwinął lewy rękaw koszuli i zademonstrował jej prawie wyblakły już Mroczny Znak. Gdy nadal kiwała przecząco głową, westchnął, wyciągnął z kieszeni pierścień i położył go na stole. Dorcas sięgnęła po niego, lecz w połowie drogi jej ręka zatrzymała się i ze zdumieniem stwierdziła, że to pierścień rodowy rodziny Blacków. Widziała go tylko raz - w ręce Syriusza, gdy ciskał go z całej siły do jeziora w Hogwarcie. Wiedziała od niego, że tylko Black jest w stanie go nosić.
- Wiem, że nie możesz go dotknąć - powiedział Regulus, a coś na kształt triumfu ukazało się na jego bladej twarzy - Nie jesteś Black. Nie płynie w tobie szlachetna krew.
Teraz już nie miała wątpliwości, że to Regulus. Było to dość dziwne zachowanie dla każdego, kto wiedziałby, co młody Black zrobił i jakie kierowały nim wtedy pobudki. Jednak nadal miał te swoje arystokratyczne myślenie o czystości krwi, o tradycji rodzinnej i o ogromie ważnych spraw, które Syriusz zwykle nazywał gównem. Dorcas była zdania, że po prostu tak go wychowano. Nie znał innego świata i nie miał dość odwagi by się temu wszystkiemu przeciwstawić, gdy miał ku temu szanse.
Regulus usiadł przy stole. Powoli zlustrował pomieszczenie i po chwili wbił swój wzrok w Dorcas.
- Dostanę herbaty?
Machnęła różdżką. Czajnik napełnił się wodą, dwa naczynia wyleciały z szafki, cukiernica ustawiła się elegancko między nimi, a pojemnik z herbatą napełniał dwa kubki. Woda zawrzała, czajnik uniósł się, napełnił naczynia i odfrunął z powrotem na piec. Dorcas sięgnęła do jednej z szafek i wyciągnęła z niej butelkę bursztynowego płynu.
- Whisky - wyjaśniała, wlewając sobie i Regulusowi sporą ilość.
Milczeli.
- Gdzie jest Syriusz?
Dopiero po chwili dotarło do niej, o co zapytał. Syriusz. Syriusz, który był święcie przekonany, że Regulus nie żyje. Dostanie zawału. Co najmniej.
Przecież jasny szlag go trafi!
- Śpi - powiedziała wreszcie - Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkamy?
Regulus zaśmiał się cicho, jednak z wyraźną kpiną.
- Zapłaciłem Flechterowi, żeby upił Syriusza - odpowiedział z prostotą - Zobaczył go kiedyś w Dziurawym Kotle i śledził jakiś czas. Dzisiaj postawił mu parę kolejek i przyjacielsko odprowadził do domu. Reszta była farsą.
- Farsą?
- Oczywiście.
Nic jednak nie wyjaśnił. Dopił swoją herbatę i zaczął znowu rozglądać się po kuchni. Pamiętała go, gdy przychodził na spotkania śmierciożerców. Gdy swoim kolegom opowiadał o tradycji, czystości krwi i swoim rodowodzie. Pamiętała, gdy wreszcie wytatuowano mu Mroczny Znak po tym jak zabił jakąś kobietę. I pamiętała również jego twarz, gdy leżał u jej stóp i błagał o swoje życie, gdy Voldemort kazał jej go zabić. Przyszło jej do głowy, że Syriusz nigdy by nie błagał o swoje życie. Nigdy nie leżałby u czyjś stóp, bezbronny i bierny. Umarłby walcząc, bo nie był typem osoby, która ucieka, tylko taką, która walczy w pierwszym rzędzie i rzuca się w wir walki. Zdała sobie sprawę, że czuje wstręt do Regulusa.
- Możesz spać w salonie na kanapie - powiedziała wreszcie, odstawiając swój kubek - I radzę ci, rano nie pokazywać się Syriuszowi na oczy. Będzie w parszywym humorze.
- Wiem - odpowiedział krótko.
- Nie, wcale nie wiesz - rzuciła chłodno - Nigdy nie musiałeś go znosić, gdy miał kaca alkoholowego i moralnego naraz. A wiem, że takiego będzie miał.
Regulus prychnął.
- Może i jesteś jego bratem, ale go nie znasz - powiedziała cicho - Nie masz o nim bladego pojęcia.
- A ty go znasz na wylot, tak?
- Nie. Ale na pewno lepiej od ciebie.
Ściągnęła kociołek z ognia i westchnęła. Oparła czoło o gzyms kominka i starała się uspokoić. Usłyszała oddalające się kroki, szelest ubrania i skrzypienie sprężyn na kanapie. Po chwili słyszała tylko tykanie zegara i świerszcze w ogrodzie.

***

Ranek nie należał do przyjemnych. Wydawało mu się, że boli go wszystko; nawet cebulki włosów, chociaż byłoby to absurdalne. Co lali do tych drinków? Czysty etyl?! W głowie łupało coś niemiłosiernie, jakby jakiś mały skrzat siedział w środku i stukał we wszystko młotkiem. Żołądek był jedną wielką masą tkanek, które ciągle się skurczały i rozkurczały. Przełyku w ogóle nie czuł, a posmak w ustach…
Musi się napić! Wzrok spoczął na litrowej butelce wody mineralnej.
Godzinę później, już wykąpany i ubrany, postanowił zejść na dół. W duchu modlił się, żeby nie zastać w kuchni Dorcas. Targały nim mieszane uczucia, bo przecież jak tu się zachować? Nie ufał i nie wierzył jej, odnosił się do niej z wyższością i ogólnie starał się mieć z nią jak najmniej do czynienia.
A ona mu pomogła.
To najbardziej bolało. Urażona duma. Nic nie dało wmawianie sobie, że przecież mógł sam sobie poradzić. Doskonale wiedział, że tak nie było. Żołądek i głowa nadal bolały go niemiłosiernie, gdy schodził w dół. Ku swemu nieszczęściu zastał Dorcas w kuchni, warzącą coś w kociołku. Była blada, zdenerwowana i zmęczona. Przelotnie spojrzała na Syriusza, mruknęła krótkie cześć i zajęła się swoimi sprawami. Black nalał sobie kawy i usiadł przy stole.
- Słuchaj… - zaczął.
- Tak?
Dorcas nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Mieszając nadal w kotle zastanawiała się gorączkowo, gdzie jest Regulus.
- Chciałem ci podziękować…
- Nie, wcale nie chciałeś – ucięła, odwracając się nagle.
Mogła się tego spodziewać. Oczywiście Blackiem będą teraz targać wyrzuty sumienia. Zakichany arystokrata od siedmiu boleści!
- Dorcas… - mruknął trochę zbity z topu Syriusz – Ja…
- To teraz jestem Dorcas, a już nie Meadowes? – przerwała mu – Zapamiętałeś wreszcie?
- O co ci chodzi? – zapytał już zirytowany Black, odstawiając z rozmachem kubek z kawą – Chciałem ci tylko podziękować.
- Nie chciałeś mi podziękować – powiedziała dobitnie i obeszła stół, stając naprzeciw niego – Coś ci tylko w tej pustej łepetynie mówi, że powinieneś mi podziękować. A to dwie różne rzeczy.
Syriusz przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Wpatrywał się zdumiony w dziewczynę i zastanawiał się nad jakąś ciętą ripostą.
- A ty mnie przecież tak dobrze znasz – powiedział wreszcie, odzyskując nieco pewność siebie.
- Żebyś się nie zdziwił – odpowiedziała, na co Syriusz prychnął i wstał; był dobrą głowę wyższy do Dorcas – Przynajmniej nie bądź hipokrytą. Kto, jak kto, ale ja mogę powiedzieć, że cię znam.
- Niby, na jakiej podstawie tak twierdzisz? – zapytał za szybko i za głośno Black. Zaraz tego pożałował.
- Mam ci wymienić te wszystkie noce spędzone w Wrzeszczącej Chacie!? – krzyknęła Meadowes wyprowadzona już z równowagi, zadzierając do góry głowę i palcem wskazującym dźgając go w pierś - Te butelki Ognistej, które razem wypiliśmy!? Szlabany, które dostawaliśmy! Kawały, które razem robiliśmy!? Zaklęcie, które wymyśliliśmy!?
Stała przed nim i krzyczała. Blondwłosa, o głowę niższa, wściekła i z różdżką w ręce tak bardzo przypominała mu <i>tą</i> Dorcas z Hogwartu. Stłumił nagły odruch odpyskowania jej i bez słowa wyszedł z kuchni do ogrodu.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam! – krzyknęła i ruszyła za nim.
Jednak Syriusza mało to obchodziło. Trzasnął drzwiami.
I nagle stanął.
Dorcas z rozmachu weszła w niego i nieświadoma zaskoczenia mężczyzny, zaczęła na niego krzyczeć. Black natomiast wpatrywał się w szczupłą postać siedzącą na ławce przed nim i czytającą książkę. Na dźwięk głosu Dorcas, Regulus podniósł głowę i zaczął z zainteresowaniem wpatrywać się w oniemiałego brata. Meadowes natomiast znieruchomiała kompletnie. W nocy ułożyła już sobie całą scenę powiadomienia Syriusza o obecności Regulusa w domu. I nagle miała wrażenie, że w głowie pozostała jej tylko jedna myśl: Oni się pozabijają.
- Wspaniale ci poszło. Tylko pozazdrościć – usłyszała nagle – Lepiej nie pokazuj mu się na oczy. Będzie w parszywym humorze. Znam go lepiej od ciebie. - ironizował Regulus, wstając i oparł się o pień najbliższego drzewa – Brawo – dodał jeszcze i klasnął teatralnie kilka razy.
Nic innego nie zdążył zrobić, ponieważ został brutalnie uciszony prawym sierpowym Syriusza. Zachwiał się lekko, zrobił kilka kroków w tył i dotknął nagle krwawiącej wargi. Zdziwiony spojrzał najpierw na swoją rękę, później na brata i w końcu na Dorcas.
- Nie tego się spodziewałem – wymamrotał i uskoczył w bok, uciekając przed kolejnym ciosem Syriusza.
Za czwartym razem oberwał. Black trawił go w skroń i zaczął okładać jak popadło, nie zwracając uwagi na jęki brata.
- Przestań! – krzyknęła Dorcas, chwilę wcześniej obiecując sobie, że nie będzie się wtrącać – Zabijesz go!
- Przynajmniej zrobię to lepiej od ciebie! – warknął Black przymierzając się do kolejnego ciosu – Zresztą teoretycznie on jest i tak martwy!
Nagła siła odrzuciła go na plecy. Głową uderzył ciężko o ziemię, aż pociemniało mu przed oczami. Gdy się wreszcie otrząsnął, zobaczył Dorcas mierzącą w niego różdżką. Regulus nadal leżał na ziemi i jęcząc, trzymał się za twarz.
- Nawet się nie waż – powiedziała dziewczyna ze złością.
Szybkim ruchem rozbroiła go i w locie złapała jego różdżkę. Szarpnęła Regulusa za koszulę do pozycji pionowej i popchnęła go w stronę domu. Oglądając się nerwowo na Syriusza, zniknął w drzwiach.
- Już? Przeszło ci?
Z odrętwienie wyrwał go ostry głos Dorcas. Pociągnęła go w górę i w stronę ławki obrośniętej malowniczo bluszczem. Milczeli.
- To jakaś pieprzona fatamorgana albo omamy po alkoholu – powiedział wreszcie Syriusz po dość długiej chwili; wyglądał na człowieka zrezygnowanego – Zaraz wyjdzie z domu Remus i powie mi, że wcale nie jest wilkołakiem, a McGonagall ma romans z Flitwickiem, prawda? Przecież, do cholery, on nie może żyć! – krzyknął w końcu Black, zrywając się z ławki.
Ukrył na chwilę twarz w dłoniach, zmierzwił włosy i spojrzał na Dorcas.
- Wyjaśnisz mi to? – i nie czekając na odpowiedź, zwalił się ciężko z powrotem obok niej na ławkę – Przecież… ja pierdole… on… Jak…? – niedokończone pytanie skierował do blondwłosej dziewczyny obok.
Meadowes milczała. Coś w jej wnętrzu zaczęło mocniej ściskać żołądek. Czuła, gdzieś w głębi siebie gorycz, powoli pełznącą w górę. Syriusz miał już powtórzyć pytanie, gdy odezwała się cichym, pełnym żalu i złości głosem.
- Nie ufasz mi. Nie wierzysz. Nie potrafisz spojrzeć na coś z perspektywy kogoś innego. Zbyt wiele rzeczy uważasz za niemożliwe. Jak więc, mam ci cokolwiek wyjaśniać, kiedy ty nawet nie jesteś w stanie słuchać i zaraz wszystkiemu przeczysz? Od samego początku całej tej farsy, traktujesz mnie jakbym była brudem kalającym swoją obecnością wszystko, czego dotknę! Nie robisz nikomu łaski! Nie jesteś tu niezbędny! Już niczego nie zmienisz! Już nigdy niczego nie zmienisz! – krzyknęła na koniec.
Sama nie wiedziała, kiedy wstała i zaczęła się po prostu wydzierać. Ta niespodziewana wściekłość owładnęła nią całkowicie. Nie panowała już nad sobą. Cała się trzęsła, do oczu napływały łzy, głos ugrzązł gdzieś w połowie drogi. Była w stanie tylko oddychać. Syriusz siedział jednak oniemiały, zamiast w jakiś sposób zareagować. Wewnętrzny sukinsyn w jej głowie bił brawo na stojąco.
- Dor… ja nie…
- Nie wiedziałeś?! To wyobraź sobie, że nie jesteś pępkiem świata i nie wszystko musi się wokół ciebie kręcić! – wrzasnął sukinsyn zamiast niej.
Black zerwał się na równe nogi. Fala runęła.
- Nie o to chodzi! Na Merlina! Wiesz, co ja czułem, jak się dowiedziałem, że jesteś jedną z <i>nich</i>? – krzyknął Syriusz machając ręką w stronę domu – Wiesz, co ja przeżywałem?!
- A ja to, kurwa, myślisz, że co robiłam?! Cieszyłam się jak cholera, bo zostałam przyjaciółką Voldemorta?! – odkrzyknęła Dorcas, tracąc resztki samokontroli – Musiałam was wszystkich zostawić! Nikomu nie mogłam nic powiedzieć! Musiałam kłamać, oszukiwać, zdradzać i zabijać żebyście WY – tu dźgnęła mocno Syriusza palcem w klatkę piersiową - mogli przeżyć ten cały cyrk! I ty nadal uważasz, że zrobiłam źle?! – nie widząc żadnej reakcji, ciągnęła dalej już spokojniej – Zrobiłbyś dokładnie to samo. I potem ja miałabym się czuć urażona, bo nikt mi, łaskawie, nic nie powiedział?
Syriusz prychnął.
- To nie takie proste.
- Nie, to właśnie jest zadziwiająco proste. Mogłeś to wszystko olać, nie odzywać się, nie pokazywać się na oczy. Nie zgodzić się na prośbę Dumbledore’a i po prostu mnie zostawić na pastwę losu. Ale z jakiegoś nieznanego mi powodu, wróciłeś, jesteś i odstawiasz pokrzywdzonego przez los! To zakrawa na masochizm! Samoudręczenie! Mam być twoją gehenną?!
- Przestań! – wrzasnął wściekle, wyprowadzony z równowagi Black i chwycił Dorcas za ramiona – Czy ty nie rozumiesz, że ja cię kochałem?!
I wtedy do ogrodu wszedł Severus Snape.
Sukinsyn wewnątrz zatańczył flamenco.

***

Regulus zaszył się na górze, zanim ktokolwiek mógł go zobaczyć. Dorcas zajrzała do niego, zostawiając Syriusza i Severus przy stole w kuchni. Sam na sam.
Gdy zeszła na dół, Black dopijał resztki kawy w samotności przed pustym kominkiem. Snape siedział sztywno przy kuchennym stole. Na podłodze leżała jakaś paczka, a na blacie przed nim kilka kartek papieru.
- Jak stare, dobre małżeństwo – powiedział uśmiechając się złośliwie, gdy weszła do kuchni.
- Nie twój interes – warknęła Dorcas, siadając naprzeciw – Co się stało, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością, Snape?
Spojrzał na nią z rozbawieniem i sięgnął po paczkę u swoich stóp.
- Myślosiewnia i oferty pracy – powiedział krótko, przesuwając kartki po blacie – Te osoby, wiedzą kim jesteś i co robiłaś. Są gotowe cię przyjąć – dodał jeszcze i wstał.
- Ile za to chcesz?
Spojrzał na nią ostro i nagle uśmiechnął się złośliwie.
- Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. Nie jesteś mi nic winna. Uznaj to za akt dobrej woli.
Bez pożegnania ruszył do wyjścia.
- Snape? – zawołała za nim jeszcze dziewczyna; odwrócił się powoli w otwartych już drzwiach – Od dłuższego czasu zastanawiam się, co mam powiedzieć Lily.
Ironiczny uśmiech nagle zniknął, twarz zbladła.
- To znaczy? – prawie szepnął.
- Nie wiem – powiedziała Meadowes wzruszając ramionami – Ale wiem, że będzie o ciebie pytać – powoli podeszła do niego – Przecież ona o niczym nie ma pojęcia. Jesteś jej winien wyjaśnienie.
Snape spojrzał na nią ostro.
- Nic nie jestem jej winien – powiedział ze złością i wyszedł.
Dorcas spoglądała za nim, aż zniknął za zakrętem, powiewając swoją długą szatą.
- Co Snape ma do Lily?
Syriusz stanął za nią z rękami w kieszeniach i nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie mogę ci tego powiedzieć – powiedziała powoli, zamykając drzwi.
- A to z jakiegoś szlachetnego i wzniosłego powodu? – zapytał z ironią.
Dorcas westchnęła. Mogła się tego spodziewać, bo przecież Black inaczej nie mógł zareagować. Złośliwością i ironią próbował zamaskować zdenerwowanie.
- Złożyliśmy Wieczystą Przysięgę – powiedziała w końcu, opierając się plecami o zimną ścianę – Że nigdy nie będziemy z nikim, oprócz ze sobą, rozmawiać o tym, co robiliśmy przez ostatnie trzy lata.
Zauważyła zdumienie, jak nie szok, na twarzy Blacka.
- Ale przecież Dumbledore…
- Dumbledore wiedział o sprawie od początku. W końcu na jego polecenie to zrobiliśmy – wyjaśniła – Jednak nawet on nie wie wszystkiego. Z resztą nie o to chodzi – pokręciła ze smutkiem głową i zapatrzyła się na przeciwległą ścianę.
- A o co?
- O to, co my robiliśmy. Sami. Co widzieliśmy. Co poświęciliśmy. Jak nisko upadliśmy.
Westchnęła. Wyminęła go i usiadła przy stole w kuchni. Od ręki zapaliła papierosa z leżącej przed nią paczki i nalała sobie kawy. Black usiadł naprzeciw, też nalał sobie kawy i zapalił. Złość gdzieś odpłynęła pozostawiając w gardle gorzki posmak, jak papierosy. Została chłodna kalkulacja faktów i dziwna niepewność, wręcz strach, co powie ta druga strona. Dorcas jednak nie poczuła się przez to lepiej. Jeśli Syriusz nadal… ale o tym wolała na razie nie myśleć. W głębi ducha zazdrościła Snape’owie, że potrafił się wyzbyć wszelkich ludzkich odruchów. Taki bezwzględny, zimny drań. Dokładnie to pozostało z Severusa.
- Dorcas…
- Później – powiedziała skupiając wzrok na kubku kawy, bo wiedziała co Syriusz chce powiedzieć – Później – zaciągnęła się mocno – Jakbyś nie zauważył, mamy bardziej naglące sprawy.
Twarz Syriusza stężała. Wolna od papierosa dłoń zacisnęła się w pięść.
- Oddaj mi moją różdżkę – powiedział nagle.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – prychnęła Dorcas – Póki masz mordercze zapędy, nie oddam ci jej.
- A to niby, jakim prawem?! – zdenerwował się Black.
- Bo mam taki kaprys – mruknęła przez papierosa w ustach; ujęła go szybko w dwa palce i dmuchnęła kłębami szaroniebieskiego dymu – A z resztą, co mi tam? – powiedziała w końcu – W dupie mam czy się pozabijacie - sięgnęła do tylnej kieszeni i przesunęła po blacie różdżkę - W końcu ja wiem, dlaczego on to wszystko zrobił.
Syriusz prychnął z rozdrażnieniem, zaciągnął się mocno dymem aż do samego filtru i zdusił peta w popielniczce. Nagle w otwartym oknie wylądowała sowa. Dorcas bez słowa wstała, odwiązała list i usiadła z powrotem na swoje miejsce.
- Lupin z McKinnon będą tu wieczorem – mruknęła, przeczytawszy szybko kartkę i wrzucając papierosa do popielniczki – Musimy iść do Dumbledore’a – dodała.
- Na pewno się ucieszy – mruknął Syriusz z ironią – Klaśnie w dłonie, poczęstuje dropsem i powie, że mamy żyć wszyscy jak wielka szczęśliwa rodzina.
- A czego innego się spodziewasz? – odpowiedziała Dorcas, pisząc odpowiedź na odwrocie kartki – Idę po twojego brata – powiedziała, gdy przywiązała już list do sowy – Postaraj się go na razie nie zabić, ok? Będę wdzięczna.
W odpowiedzi usłyszała cichy pomruk niezadowolenia.

***

Dumbledore faktycznie klasnął w dłonie, ucieszył się na ich widok i zaproponował dropsy.
Sukinsyn wewnątrz Dorcas aż kwiczał ze śmiechu.
Bardziej rozsądna część jej świadomości załamywała ręce nad tą całą szopką, jaką musieli odstawić. Regulus tłumaczył i wyjaśniał po raz kolei całą sytuację. Syriusz zaszył się w rogu gabinetu, prychał co chwilę i nerwowo zaciskał pięści. Dorcas obserwowała młodszego Blacka i starała się panować nad swoją twarzą. Gówniarz kłamał jak z nut.
Wewnętrzny sukinsyn już czekał na okazję, żeby się wtrącić i wszystko zepsuć.
- Co planujecie? – zapytał nagle dyrektor.
Syriusz wzruszył ramionami, a Reggi wpatrywał się wyczekująco w nią. Rozłożyła bezradnie ręce.
- Co tak na mnie patrzysz? – zapytała młodszego Blacka – Liczysz na to, że przyjmę cię z otwartymi ramionami po tym wszystkim? – Regulus spuścił głowę zakłopotany – Na niego nie masz co liczyć – wskazała podbródkiem Syriusza – Na mnie z resztą też nie.
I nagle Regulus zrobił coś zdumiewającego.
Spojrzał na nią z miną zbitego spaniela.
Sukinsyn wewnątrz aż sapnął z oburzenia. Syriusz sapnął na głos. Młody uśmiechnął się przepraszająco, jakby to, co przed chwilą zrobił, było przypadkiem. Ale Dorcas za dobrze go znała. Wszystko to było pozą. Musiała pamiętać, że pod tą rozczochraną czupryną siedzi mały diabeł – tak niewinny, że nikt nie mógłby go o nic podejrzewać, a jednak na tyle sprytny, by wykiwać wszystkich.
- Przez jakiś czas musi z wami zostać – powiedział nagle Dumbledore – Dla własnego dobra.
Syriusz milczał jak zaklęty i pstrykał nerwowo palcami. Myśli Dorcas próbowały biec na skróty.
- Dobrze, zostaniesz – powiedziała w końcu – Ale wynosisz się jak tylko znajdziesz jakieś mieszkanie - dodała zaraz, widząc jego szczęśliwą minę.
Wszystko to poza.

Regulus miał w sobie pewien urok, nie mogła temu zaprzeczyć. Jednak w porównaniu do Syriusza… Nie, nie miało sensu ich ze sobą porównywać. Rozmyślenia na temat braci zepchnęła na plan dalszy. To ich problem. Sukinsyn wewnątrz okładał się po bokach z uciechy na myśl o nadchodzącej katastrofie.


Wieczorem przyszedł Remus.
Z Marleną.
Ku rozpaczy Dorcas.

***

Wszystko wydarzyło się za szybko.
Wszyscy się przyzwyczaili, że ona znów jest między nimi. Próbowali pomóc.
Chcieli rozmawiać. Chcieli wiedzieć.
Miała wrażenie, że zaspokajali też swoją ciekawość.
Na tyle, ile mogła, mówiła im, co się działo. Czuła, że to w jakimś stopniu pomoże im zrozumieć i ogarnąć całą tą chorą sytuację.
Gdzieś w głębi siebie, nienawidziła się za to wszystko, co zrobiła.
Zawsze opowiadała ogólnikami, mówiła o uczuciach – nie o sytuacjach, bo doskonale wiedziała, że wtedy nie mogłaby im spojrzeć w twarz. Nie mówiła o motywach. Nie o tych prawdziwych, których nie zamierzała nigdy nikomu zdradzić. Za każdym razem powtarzała, że zrobiła to dla nich, bo przecież ”Dumbledore kogoś potrzebował do brudnej roboty.” A potem pojawił się Severus i obydwoje mieli… musieli zacząć współpracować.
Było jej go żal, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Snape nie chciał współczucia. Otoczył się kokonem i nie dopuszczał nikogo do siebie. Zdała sobie sprawę, że oprócz dyrektora Hogwartu, jest jedyną osobą, która może powiedzieć, że zna Severusa Snape’a. Wielokrotnie ćwiczyli razem oklumencję i legilimencję. Wiedziała o nim wszystko. Wiedziała więcej, niż by chciała.
Najłatwiej rozmawiało jej się z Lily. Remusa trzymała na dystans, bo nie chciała, żeby jego <i>znajoma</i>, Marlena McKinnon, czegokolwiek się o niej dowiedziała. James, gdy tylko słyszał o Snape'ie zgrzytał zębami i zmieniał temat. Działał jej tym na nerwy. Najgorzej było z Syriuszem, który nigdy nie rozmawiał z nią w szerszym gronie. Wolał widocznie milczeć i udawać, że nic się nie stało. To najbardziej bolało – jego obojętność, bo już nawet nie był dla niej nieprzyjemny. Sądziła, że po ich <i>rozmowie</i> w ogrodzie powoli wszystko się jakoś ułoży. Przeliczyła się. Z Regulusem Syriusz też nie rozmawiał, a ona wiedziała, że nie chce rozdrapywać ran. Reggi był uosobieniem jego najgorszych koszmarów. Nic dziwnego, że Syriusz nie chciał budzić swoich demonów.

***

- Jakim prawem, kurwa mać, mówisz o nim w taki sposób?! – wydarła się Dorcas.
Regulus siedział na ziemi i trzymał się za lewy policzek. Zdumiony spoglądał na Meadowes.
- Dor, daj spokój – mruknął Remus cicho, wbijając wzrok w dziewczynę i ostentacyjnie nie zwracając uwagi na młodszego Blacka.
- Do cholery, nie dam mu spokoju! – krzyknęła, odwracając się do niego – Jak ma zamiar tu mieszkać, to musi się paru rzeczy nauczyć. Tu nie ma taryfy ulgowej.
- Odpuść – powiedział jeszcze Lupin i prawie siłą zaciągnął ją do drugiego pokoju.
- I to niby ja mam mordercze zapędy – powiedział starszy Black, gdy usiedli naprzeciw przy stole w kuchni.
- Zamknij się – warknęła Dorcas, rzucając mu wściekłe spojrzenie – To twój brat, do cholery! Ja nie mam zamiaru się z nim użerać!
Syriusz wzruszył ramionami, jednak jego twarz spoważniała.
- Nie jestem jego nianią – powiedział w końcu i sięgnął po papierosy.
Dorcas prychnęła.
- Już? Skończyliście? – odezwał się nagle Lupin przysuwając sobie kubek z herbatą – To dobrze – dodał, nie czekając na ich odpowiedź – Wiecie, że takim zachowaniem mu nie pomożecie? – zapytał i westchnął nie widząc żadnej reakcji na swoje słowa – Zmieniając temat, Marlena jest wściekła.
Spojrzał z wyrzutem na Dorcas, która uśmiechnęła się krzywo i wypiła łyk herbaty.
- Jakoś mnie to nie martwi – mruknęła – Czy ja ją prosiłam o wystawianie mi laurki? – rzuciła ze złością.
Lupin pokręcił ze smutkiem głową.
- Nie o to chodzi.
- Chyba właśnie o to – powiedziała, już zniecierpliwiona – Jak tylko <i>ktoś</i> jej wspaniałomyślnie oznajmił, że dzięki mnie żyje cała jej rodzina, nie mogę się od niej odczepić. Ja jej nawet nie toleruje! – dodała na koniec, zła.
Syriusz uśmiechnął się krzywo. Doskonale wiedział co Dorcas myśli o osobach pokroju Marleny. Z resztą, skrycie podzielał jej zdanie. Zdusił papierosa w popielniczce i sięgnął po herbatę.
Lupin swojej herbaty jeszcze nie tknął. Patrzył w kubek, jakby z fusów na dnie miał wywróżyć najbliższą przyszłość.
- Mogłaś po prostu powiedzieć, że nie masz czasu się z nią spotkać – powiedział w końcu – Ona naprawdę jest ci wdzięczna.
- Czy to moja wina, że ona nie rozumie aluzji? – powiedziała z zapałem Dorcas, sięgając przez stół po papierosy i zapaliła jednego od ręki; zauważyła zdumione spojrzenie Lupina, jednak ciągnęła dalej - Na początku lałam na to, co ona gada. Teraz ta cała sytuacja nawet mnie nie śmieszy – rzuciła z irytacją - Przyczepiła się i nie chce dać spokoju – zaciągnęła się mocno papierosem - Remus, czy ty nie rozumiesz, że to jest chore? Za każdym razem, gdy ją spotkam, jest tak czarująco słodka, że chce mi się rzygać. Włazi mi do dupy, jakbym była obrońcą uciśnionych albo jakiś bohaterem! Ja mam tego dość. Może po wczorajszym wieczorze jej przejdzie i przestanie na mnie patrzeć przez różowe okulary – dodała na koniec, nie kryjąc złości.
Lupin tylko westchnął. Z rezygnacją pokręcił głową.
- Zmieńcie temat – powiedział w końcu Syriusz.
Remus westchnął znowu i wymusił na twarzy uśmiech.
- Dobrze – powiedział – Powiedz mi, jak tworzysz płomień w swojej ręce bez użycia różdżki. Skąd to umiesz?
Dorcas uśmiechnęła się nagle i potarła palcami jakby nimi pstrykała. Po wewnętrznej stronie jej dłoni pojawił się niebieskozielony płomyk. Remus spojrzał z fascynacją i wsadził palec w ogień. Krzyknął cicho, gdy poczuł ból.
Meadowes roześmiała się głośno.
- To tylko sztuczka. Severus mnie jej nauczył.
Syriusz prychnął przez stół.
- Ciekawe – mruknął Lupin przypatrując się niebieskozielonym płomieniom – Nauczysz mnie?

***

Regulus znowu zaszył się w pokoju na górze. Przeglądał książki. Otoczył się woluminami i kubkami z herbatą, jak murem. Nie chciał towarzystwa. Całkowicie ignorował Dorcas, która stała od jakiegoś czasu w drzwiach.
- Nigdy więcej tego nie rób – powiedziała cicho – To, że pozwoliłam ci tu mieszkać, nie znaczy, że będę tolerować twoje zachowanie.
- Cóż za zaszczyt – mruknął młodszy Black, spoglądając na nią spod długiej grzywki – Mam ci bić pokłony, czy jak?
Meadowes uśmiechnęła się krzywo.
- <i>Reggi</i>, do ciebie nie dociera ta straszna prawda? – powiedziała cicho – Nie rozumiesz, że mogłam cię po prostu zabić jednym machnięciem różdżki?
Spojrzał na nią ze strachem w niebieskich oczach.
- Ale tego nie zrobiłaś – powiedział po długiej chwili ciszy.
- Jak myślisz, dlaczego?
Nie poruszył się. Nawet nie odwrócił wzroku. Zaskoczyła go.
- Jesteś jego bratem – powiedziała w końcu – Nigdy by mi tego nie wybaczył.
- Syriusz mnie nienawidzi – powiedział po chwili.
- Syriusz cię żałował.
I wyszła.

***

Dzwonek do drzwi. Szczęk przekręcanego klucza.
- A niech cię cholera, Meadowes!
Marlena spojrzała na nią spod opadającej grzywki. Sukinsyn wewnątrz zacisnął pięści ze złości. Dorcas puściła ją w drzwiach bez słowa i poszła za nią do kuchni. Nawet nie fatygowała się, żeby poprosić tą idiotkę, żeby usiadła.
- Możesz mi powiedzieć, po co była wczoraj ta cała szopka? – usłyszała głos McKinnon, pełen powstrzymywanej furii.
Dorcas odwróciła się powoli. Na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
- Żebyś się wreszcie odwaliła – powiedziała spokojnie.
Marlena aż sapnęła. Wewnętrzny sukinsyn uśmiechał się szeroko.
- Ale…
- Nie przyszło ci do głowy, że ja nie zrobiłam tego dla jakiś wyższych celów, ideałów, sławy czy czegoś podobnego? – przerwała jej Meadowes.
Zaczynała być zła.
- Więc dlaczego? – spytała tępo Marlena.
- A od kiedy cię to obchodzi? – warknęła – Jakoś nie odniosłam wrażenia, żebyś kiedykolwiek interesowała się moimi sprawami.
- Remus mi powiedział…
Powoli czuła, że całe jej ciało sztywnieje. W głowie lekko szumiało.
- Cóż takiego powiedział ci Remus? – wycedziła Dorcas, zginając palce z wściekłości.
Wiedziała, że za chwilę wybuchnie. Na domiar złego do kuchni wszedł Syriusz. Zaskoczony widokiem dwóch wściekłych dziewczyn, zatrzymał się w progu.
- Coś się stało? – zapytał.
I wtedy Dorcas straciła resztki swojej cierpliwości.
- Wytłumacz tej idiotce, że w dupie mam jej wdzięczność! – wrzasnęła, tracąc nad sobą panowanie – Nie po to dałam sobie wytatuować to paskudztwo na ręce, żeby ktoś uważał mnie za bohatera i właził butami w moje życie – ciągnęła już spokojniej, jednak głos jej jeszcze drżał – Nigdy więcej nie traktuj mnie jak ciekawy obiekt, którym można pochwalić się przed przyjaciółmi! – zwróciła się do przerażonej Marleny – Nie jestem ci nic winna – warknęła na koniec.

***

Syriusz odprowadził Marlenę do drzwi. Gdy wyszła przed dom, spojrzała jeszcze na Blacka.
- Czy ty…
- Zostaw ją w spokoju – przerwał jej – Daj jej wreszcie spokój.
Oparty o framugę, wpatrywał się w przepływające po niebie chmury. Było przyjemnie ciepło, jak to w połowie sierpnia. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi.
- Zachowuje się jak wariatka – usłyszał pełen jadu głos Marleny.
- Może i jest wariatką – powiedział w końcu i westchnął – Każdy by chyba zwariował po tym wszystkim, co ona widział i co przeżyła.
Marlena spoglądała na niego przez chwile. Zdumiona jego tonem i miną, zapytała:
- Od kiedy jesteś dla niej taki wyrozumiały? Niedawno chciałeś ją zabić.
Wzruszył ramionami. McKinnon zaczynała go denerwować.
- Bo teraz wiem więcej. Staram się zrozumieć.
- Po co?
- A tobie po co te wszystkie pytania? – zapytał zirytowany – Nie możesz po prostu odpuścić?
- Nigdy się nie dowiem, dlaczego to zrobiła, prawda?
Wzruszył obojętnie ramionami. Marlena odwróciła się i ruszyła do furtki. Patrzył jeszcze, gdy znikała za zakrętem. Westchnął po raz kolejny i wszedł do domu.

***

Znalazł Dorcas na dachu. Siedziała na małej ławce i paliła.
- Uważasz mnie za wariatkę? - zapytała zaraz, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- A ty co? Wrony straszysz?
Zignorowała go.
Z krzywym uśmiechem na ustach, usiadł obok niej, wiercąc się niemiłosiernie na małej powierzchni. Sięgnął za jej plecami po papierosy, ocierając się przypadkowo o jej ramię. Dziwny dreszcz przebiegł mu po plecach. Odcharknął głośno, chcąc zatuszować swoje zakłopotanie. Z papierosem w ustach zaczął poklepywać się po kieszeniach. Dorcas na ten widok, pstryknęła palcami i w jej małej dłoni pojawił się niebieskozielony płomyk. Milczeli, wpatrując się w zachodzące słońce.
- Uważasz mnie za wariatkę? – zapytała jeszcze raz Dorcas, gdy skończyła papierosa.
- Tak – powiedział Syriusz, wypuszczając kłęby dymu przez nos – W końcu zawsze byłaś mocno rąbnięta.
- Nawzajem.
Zamilkli znów.
- Do końca życia nie będziemy w stanie ze sobą normalnie porozmawiać? – zapytała nagle, bawiąc się kosmykiem blond włosów – Zawsze będziemy cyniczni, wyniośli i obojętni na siebie?
Black nie odpowiedział. Z resztą nie oczekiwała odpowiedzi.
- Myślisz, że to jest takie proste? – powiedział w końcu.
- Gdyby było proste, nie mielibyśmy teraz problemu – odpowiedziała mu cicho, patrząc na pomarańczową tarczę słońca – Powiedz mi, dlaczego tu przyszedłeś?
- Zapalić – powiedział bez zastanowienia Syriusz.
Dorcas westchnęła.
- A jak cię zdenerwuję to wreszcie wykrzyczysz mi w twarz, co o tym wszystkim myślisz?
Tym razem Syriusz westchnął.
- Prawdopodobnie tak – mruknął niechętnie – Za dobrze mnie znasz.
Z dołu usłyszeli dzwonek do drzwi. Syriusz bez słowa wstał, wyrzucił niedopalonego papierosa i zniknął po chwili w okienku na dachu. Dorcas usłyszała z dołu podniesione głosy. Po około kwadransie w oknie pojawiła się rozczochrana czupryna Pottera.
- Patrz, kogo też sowy przywlekły – mruknęła Dorcas, przypatrując się Jamesowi, gdy ten gramolił się na ławkę.
Była nadal zła.
- Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedział chłopak, rozsiadając się obok niej.
Ze wszystkich Huncwotów Potter najbardziej ją irytował. Jego pozerstwo i napuszczony styl bycia był denerwujący. Jednak Dorcas znała go na tyle, żeby wiedzieć, że to wszystko było pozą. Pod ta maską krył się utalentowany chłopak, który nie cierpiał owsianki, był znakomity z zaklęć i ubóstwiał wszystkie koty.
- Co słychać? – spytał po chwili milczenia.
Dorcas odchyliła się do tyłu, zapierając się łokciami o dachówki.
- Pół godziny temu było słychać mnie, jak darłam się na McKinnon.
James uśmiechnął się szeroko.
- O co poszło?
- Ta idiotka rozgaduje na prawo i lewo, że to dzięki mnie żyje – powiedziała z irytacją i westchnęła.
- Co w tym złego?
- James, nie jestem bohaterem – powiedziała, zła – Z resztą nawet nie o to chodzi. Jej zależy tylko na tym, żeby się pochwalić, że mnie zna. Ostatnio trochę o mnie pisali w Proroku. Szlag mnie trafia – dodała na koniec z rezygnacją.
Sięgnęła po papierosy. James skrzywił się wyraźnie.
- Co cię do nas sprowadza?
Potter spojrzał na nią szybko i zaczął wyłamywać sobie nerwowo palce.
- Dostałem sowę od Łapy – powiedział w końcu – Był u was Snape.
Dorcas uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Jak będziemy na dole, przypomnij mi, żebym wykastrowała Blacka. Ale z niego plotkara!
Zaciągnęła się mocno dymem. Chmury leniwie sunęły po niebie, kilka ptaków krążyło niedaleko. Słońce już prawie zniknęło za dachami domów. Kolejny dzień dobiegał końca.
Wiedziała, że prędzej czy później do tego dojdzie. Że James będzie chciał bronić Lily przed Severusem. On nie rozumiał i nigdy prawdopodobnie nie zrozumie, że Snape…
Westchnęła i przydusiła papierosa o dachówkę. Sturlał się powoli na dół i zniknął w żeliwnej rynnie.
- Wiem, czego chcesz – powiedziała powoli – Ale nie mogę ci tego dać.
- Dor, nie o to mi chodzi – wyrzucił z siebie wyraźnie zdenerwowany Potter, wiercąc się niemiłosiernie na wąskiej ławce - Chodzi mi o dobro Lily.
Meadowes milczała. Nie wiesz, czego ode mnie żądasz.
- On nie chce z nią rozmawiać – powiedziała w końcu – Z powodów, które ja niestety znam, ale nie mogę ci o nich powiedzieć.
- Bo?
- Przysięga Wieczysta? Mówi ci to coś?
Zobaczyła przerażenie na twarzy Jamesa. Jego twarz zrobiła się dziwnie blada.
- Żartujesz, prawda? – zapytał cicho – Przecież nie ryzykowałabyś tak bardzo dla Snape’a!
Zirytowała się nagle.
- James, ty nie doceniasz Severusa – powiedziała z prostotą – Udało mu się przeżyć u boku Voldemorta prawie cztery lata. Z resztą, on też ryzykuje dla mnie. Przysięga jest podwójna.
Potter tylko prychnął, zdenerwowany. Jeszcze bardziej zirytowała tym Dorcas.
- Może tobie wydaje się to chore, bo nie masz pojęcia, jakie okropieństwa widzieliśmy, ale z Severusem doszliśmy do wniosku, że innym też nie chcemy ich pokazywać - powiedziała cicho, patrząc na niego i groźnie mrużąc oczy – Nie masz najmniejszego pojęcia… - zamilkła nagle, bo głos zaczął jej drżeć.
- Chodzi mi tylko o Lily – szepnął żałośnie Potter, wpatrując się w swoje dłonie – Nic jej nie będzie?
- Nic, a nic.
James westchnął z ulgą. I nagle wpadł na pewien pomysł.
- Jest sposób, żeby obejść Wieczystą Przysięgę – powiedział.
Dorcas prychnęła.
- Oczywiście, że jest – powiedziała, uśmiechając się krzywo – Wystarczy myślodsiewnia. W końcu w przysiędze jest mowo tylko, że nie będziemy o tym całym cyrku rozmawiać. Tylko wiesz, ja nie mam ochoty pokazywać komukolwiek, co się wtedy z nami działo.
- Ale Lily… - zaczął zaraz James.
- Właśnie o Lily tu chodzi najbardziej – przerwała mu Dorcas – To nie moja sprawa.
- Jak możesz tak mówić? – warknął Potter.
- Cieszyłbyś się, jakbym za tobą chodziła i mówiła, że masz się pogodzić z Snape’m? – odwarknęła – Szczerze wątpię. To nie moja sprawa, co wyprawiacie. Z Lily jest to samo. Severus, jeśli będzie chciał, to z nią porozmawia. Evans, jak będzie chciała, to mu wybaczy. Temat zakończony.
Zrozumiał, że nic więcej mu nie powie. Irracjonalnie był na nią wściekły, że nie chce im pomóc, że broni Smarkerusa, że wie…
- Mówisz do niego po imieniu – dodał jeszcze, świadom, że może ją tylko bardziej zdenerwować.
- Tak – powiedziała – A on mówi do mnie po nazwisku.
Sukinsyn wewnątrz milczał wymownie.


Ostatnio zmieniony przez Dila dnia Śro 11:12, 27 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Gingers Strona Główna -> Własne bazgroły Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin