Forum Gingers Strona Główna


Złodzieje
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Gingers Strona Główna -> Własne bazgroły
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Sob 11:10, 23 Cze 2007    Temat postu: Złodzieje

Umieszczam to tu, bo blog został skasowany. Chciałam, żeby ktoś to jeszcze kiedyś przeczytał [naiwna]. W każdym bądź razie zostawiam to tu. Nie zwracajcie uwagi na błędy.



Evans obudziła się z dziwnym przekonaniem, że lepiej byłoby nie wstawać. Do tego zaczynała ją boleć głowa a w ustach czuła dziwny suchy smak. Musiała się napić. Wstając zachwiała się lekko i opadał z powrotem na to coś, na czym spała. Spojrzała w bok.
- Lupin – warknęła.
Szybkim ruchem wzięła najbliższą szklankę i wylała jej zawartość na chłopaka. Ten otworzył podkrążone oczy, podniósł głowę patrząc ze złością na Rudą, machnął ręką, odwrócił się na drugi bok i spał dalej. Evans westchnęła. Z żalem spojrzała na pustą szklankę. Spróbowała jeszcze raz wstać. Zrobiła parę chwiejnych kroków w stronę kuchni. Szurając nogami zahaczała, co chwilę o jakąś nieprzytomna postać. No tak, wczoraj była impreza. I przed wczoraj też. I przedprzedwczoraj też była. Cały tydzień była tu impreza. Dziewczyny świętowały swoją ostatnią udaną akcję. Wynajęły apartament w centrum Paryża, kupiły dobre wino i jedzenie. Najpierw miało być po szklaneczce. Potem dobili do nich Huncwoci z zapasem tygodniowej popijawy i masą znajomych. Dlatego też Evans męczona potwornym kacem dotarła do kuchni i wyciągnęła z lodówki ostatnia puszkę coli. Tak, kofeina to zdecydowanie dobry pomysł. Wyszła z powrotem na korytarz mijając sypialnie dziewczyn. Przeszła spokojnie koło pokoju Alei, która spała na fotelu. Niewzruszona minęła pokój Mel śpiącej na jakimś kolesiu. Bez większych emocji przeszła obok pokoju Dorcas. Zrobiła parę kroków i się zatrzymała. Cofnęła się i wbiła wzrok w przyjaciółkę. Nie dziwił ją fakt, że w pokoju był okropny bałagan i że wszędzie leżały części ubrania i bielizny. Obok Dorcas spał facet. Ale to nie byle jaki facet, tylko Black, którego Widdow nie cierpiała ponad wszystko. Lily dyskretnie wycofała się z pokoju. Jakby co ona nic nie wie...
Z łazienki dochodził szum wody. Zaciekawiona uchyliła drzwi i na chwilę zamarła. Na środku łazienki w samym ręczniku owiniętym wokół bioder stał jakiś przystojniak. Właśnie wyszedł spod prysznica, bo był jeszcze mokry. Lily w milczeniu podziwiała umięśnione ramiona i kratkę piersiową. Taki widok na dzień dobry... Postanowiła sprawdzić kto to jest.
- Cześć przystoj... – w porę ugryzła się w język.
Chłopak odwrócił się słysząc kroki. Gdy zobaczył Lily uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Chciałaś coś powiedzieć? – spytał podchodząc do niej.
- Nie – odpowiedziała krótko i spojrzała do góry.
- Na pewno? – spytał cicho odchodząc jeszcze bliżej.
- James! Znasz zasady!
Chłopak prychnął i odszedł na parę kroków.
- Tak znam. Jesteśmy konkurencją, chociaż mamy tego samego szefa. Zarabiamy w zależności od tego jak się spiszemy. Ogólnie rzecz biorąc jesteśmy dla siebie wrogami numer jeden. Zawieszenie broni jest tylko po udanej akcji i wtedy razem świętujemy. Tak jak teraz – powiedział Potter.
- Dokładnie.
- Eh.. – machnął ręką – Niech ci będzie. Ale ja i tak się nie poddam – uśmiechnął się.
Lily odwzajemniła uśmiech i wyszła z łazienki. Znowu jej się udało uciec. Przecież ten idiota dobrze wiedział jakie są zasady. Nie można ich tak po prostu łamać. Chociaż po jego akcji w Moskwie...
Ludzie pomału zaczęli się budzić i ze zdziwieniem rozglądać się po pokoju. Czas skończyć balangę. Już dosyć imprezowały. Poszukała wzrokiem Petera i Lupina. Dopiła resztkę coli i odstawiła puszkę na szafkę. Stanęła przy drzwiach wejściowych, otworzyła je na oścież i krzyknęła:
- WSTAWAĆ!!! PALI SIĘ!!! WSZYSCY WSTAWAĆ!! PALI SIĘ!! EWAKUOWAĆ SIĘ!!! PALI SIĘ!!!
Wszyscy oszołomieni ruszyli jak jeden mąż do drzwi. Przepychali się i krzyczeli. Lily chwyciła nagle jednego chłopaka za rękę i wyciągnęła go z tłumu.
- Co jest? Pali się!! Wychodzimy!! – krzyczał Peter.
- Cicho bądź u szukaj naszych – rozkazała.
Po chwili ‘wyłowili’ już wszystkich i całe mieszkanie opustoszało. Wszyscy patrzeli z napięciem na Rudą.
- I co? Co my tu jeszcze robimy? Przecież się pali! – wydarła się Mel.
- Buhahaha – z łazienki wyszedł James – Ładna sztuczka – pochwalił.
- Dziękuję.
- To ty nas w konia robiłaś przez cały czas?! – spytał z niedowierzaniem Lunatyk – Ja już chciałem przez okno skakać...
Wszyscy roześmiali się. Nagle ktoś zaczął krzyczeć.
- TY IMBECYLU!! CO TY DO CIĘŻKIEJ CHOLERY ROBISZ W MOIM ŁÓŻKU!!??
- CO ROBIĘ?! SAMA MNIE TU ZACIĄGNĘŁAŚ!!
- CO?! CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ, BLACK?!
Alea posłała Lily wymowne spojrzenie. Ta tylko kiwnęła głową i ruszyła do pokoju Dorcas zabierając po drodze Pottera. W sypialni Widdow wyglądało gorzej niż źle. Dorcas chyba chciała wygonić Syriusza wszelkimi możliwymi sposobami i w tym momencie rzucała w niego butelką po piwie.
- Dorcas...
- Spierdalaj!! – krzyknęła – A ty bierz tego twojego zapchlonego kumpla!! – krzyknęła do Jamesa.
- CO!!
- TO, CO SŁYSZAŁEŚ!!
- Na trzy – mruknęła Lily do reszty – Chłopcy na Syriusza, a dziewczyny na Dorcas – odpowiedział jej cichy szmer – Raz, dwa, trzy!
Rzucili się na parą przygwożdżając obydwóch do ziemi.
- Dorcas... – zaczęła Alea – Uspokój się. Przecież to tylko Black.
- Tylko Black!! To jest AŻ Black!!
- Widdow, spokojnie – odezwała się teraz Mel – Przecież jesteśmy profesjonalistkami.
Ta spojrzała na nią wściekle, ale nie powiedziała już słowa. Chyba chciała naprawdę pokazać, że jest profesjonalistką.
Chłopcy tymczasem wyciągnęli Syriusza z pokoju i zamknęli go w kuchni.
- Zostaniemy tu jeszcze trochę – powiedział Potter – Trzeba dziewczyną pomóc sprzątać – dodał głośniej chcąc przekrzyczeć Syriusza i uśmiechając się do Evans.


***

- Gazem!! – krzyknęła Lily – Za pół godziny mamy samolot do domu!!
Dziewczyny pospiesznie wyszły z mieszkania i ruszyły do windy. W Paryżu były już trzeci tydzień, a trzeba było uporządkować wszystkie sprawy w domu. Została jeszcze kwestia zapłacenia rachunku...
- Proszę całkowity rachunek wysłać pod ten adres – powiedziała Dorcas do przystojnego chłopaka w recepcji zapisując coś na kawałku kartki – i doliczyć sobie małą premię – puściła do niego oczko.
- Ale proszę panią... – zaprotestował nienaganną angielszczyzną.
- Co jest słońce? Jakiś problem? – powiedziała słodko.
- No, bo tak nie można – wydukał chłopak – Bo widzi pani, to panie są odpowiedzialne za pokój...
- A pamiętasz, dwa tygodnie temu, jak takich czterech panów ubranych na czarno przyszło tu?
- Oczywiście, że pamiętam! Sam ich zapowiadałem! To nasi szanowani klienci...
- No właśnie, kochanie, ten rachunek jest...
- Widdow!! – Alea darła się przez cały hol – Samolot nam ucieknie!!
Dorcas machnęła tylko ręką.
- Mam nadzieję, że nie będzie problemu – powiedziała dalej się uśmiechając – Albo nie! Zrobimy inaczej.
Wyciągnęła z kieszeni elektroniczny notes. Postukała szybko po klawiszach.
- To jest numer konta z którego proszę pobrać pieniądze – powiedziała zapisując rząd cyfr na kartce – A tu masz mój numer – napisała kolejny rząd cyfr, oderwała kawałek kartki i wsadziła ją do kieszeni zaczerwienionego chłopaka – Zgłoś się czasem.
Dalej się uśmiechając przeszła przez hol do dziewczyn. Szybko ruszyły do taksówki.
- Ile? – spytała zaraz ruda.
- Co ile?
- Ile zapłaciłaś?
- Nic.
- Nic?
- Ani złamanego centa – powiedziała z dumą Dorcas.
- Jak to? – spytała Mel - Przecież myślałam, że płacimy rachunki.
- No bo płacimy. Prawda Widdow? – powiedziała z naciskiem Alea patrzą surowo na przyjaciółkę.
- No jasne, że tak.
- Wyjaśnimy to później – powiedziała Lily wysiadając z taksówki przed lotniskiem.


W samolocie
- Daj laptop – odezwała się Ruda – Muszę coś sprawdzić.
Dorcas bez sprzeciwów podała jej komputer. Lily położyła go sobie na kolanach i włączyła. Jej palce szybko zaczęły biegać po klawiaturze. Nagle przestała i zaczęła wpatrywać się w monitor.
- To nie jest numer któregokolwiek z naszych kont – powiedziała ze zdziwieniem do reszty dziewczyn.
- Pokaż – Lily podała komputer Alei. – No tak, to nie nasze.
- Coś ty znowu wykombinowała? – spytała Chemik.
- Ja?? – Dorcas zrobiła słodką minę – Nic.
Dziewczyny spojrzały na nią podejrzliwie.


Tym czasem na przedmieściach Madrytu, w jednym z obszernych willi, siedzieli Huncwoci. Lupin jak zwykle spał, Rogacz zajął się jakimś sprzętem skręcając poszczególne części w swojej pracowni, Łapa oglądał telewizję, a Peter jak siedziała przy komputerze.
Postanowił sprawdzić stan kont bankowych. Zaczął od siebie. Bez zmian. Westchnął. Potem zajrzał do Lupina. Też nic się nie zmieniło.


- No co wy ode mnie chcecie?!
- Kogo to jest numer konta? – spytała ostro Lily.
Dorcas wystraszyła się. Jeśli Ruda zaczyna rozmawiać z człowiekiem takim tonem, nie oznacza to nic dobrego.
- Co ty sobie w ogóle nie myślisz?! – głos Lily wzrósł o oktawę - Okradać porządnych ludzi...
Dorcas prychnęła.
- Jakich tam porządnych.
- Kogo to jest konto? – spytała tym razem Alea.
- Niedługo zobaczycie...


Peter zajrzał teraz na konto szefa. Też bez zmian. A już miał nadzieję, że jednak będzie jakaś premia. Wszedł na ostatnie konto, te od Łapy. Spojrzał leniwie na liczbę i nagle jego oczy zrobiły się wielkie jak orzechy.
- Łapa...?
- Co jest? – odparł leniwie Syriusz.
- Na co wydałeś aż 20 tysięcy euro?
- Hę? Jakie 20 tysięcy patyków? Na nic. Nic ostatnio nie kupowałem.
- To czemu na koncie brakuje ci tyle szmalu?
- Co?!


- Nareszcie w domu!! – krzyknęła Mel rzucając bagaże w kąt i zmierzając do swojego laboratorium.
Dorcas tylko pokiwała głową i rozsiadła się wygodnie w salonie.
- Idę się wykapać – powiedziała Alea i biorąc przykład z Mel rzuciła swoje torby w kąt.
Po chwili było słychać szum wody.
- A ty co będziesz robić? – spytała Widdow Rudą.
- Poczekam aż mi wyjaśnisz sprawę z rachunkiem – powiedziała groźnie mierząc ją wzrokiem.
- Cierpliwości, szefie – powiedziała rozbawiona – Cierpliwości...


- Co tu się dzieje? – spytała Potter wchodząc do salonu – Ktoś coś krzyczał.
- Nie ktoś, tylko Łapa – powiedział Glizdogon – Ktoś mu zakosił 20 patyków.
- Co?
Spojrzał zdziwiony na Syriusza. Chodził po całym salonie w tą i z powrotem. Był czymś zdenerwowany.
- Ktoś przelał pieniądze – powiedział Peter.
- Prześledź transakcję – powiedział James – Zaraz się dowiemy, kto nam zwinął kasę.
Peter zaczął stukać w klawisze. Był niezastąpionym hakerem i dobrze o tym wiedział. Po chwili skończył.
- To hotel – powiedział po chwili ze zdziwieniem – Ten, w którym mieszkały Harpie...
Cisza. Nikt się nie odezwał. Chłopcy wpatrywali się w Syriusza, który w akcie kompletnego stracenia nad sobą panowania ryknął dziko. Po chwili uspokoił się i opadł na kanapę.
- Meadowse – warknął.
James uśmiechnął się pod nosem.


Lily siedziała właśnie przy swoim laptopie. Był to jeden z nielicznych komputerów w domu, który nie służył do pracy. Nie miał zabezpieczeń i tylu kabli co na przykład komputer Dorcas. Lily właśnie przeglądała oferty broni. Szukał czegoś małego i poręcznego. Nagle w prawym dolnym rogu pojawił się mały zielony telefon i komunikat z skype’a. Zdziwiona przypięła mikrofon do bluzki i kliknęła w okienko.
- Halo? – odezwał się męski głos, który zaraz poznała.
- Co chcesz, James? Przecież wiesz, że nie utrzymujemy kontaktów prywatnych.
- No tak, tylko jest mały problem... – powiedział Potter czymś rozbawiony.
- Nie rozumiem.
- Ktoś z twoich zahakował konto Łapy i ukradł mu 20 patyków – James próbował powstrzymać się od parsknięcia śmiechem – Akurat tyle ile wynosił rachunek za pokój w Paryżu.
- A co ja mam z tym wspólnego? Ja nic nie wiem – grała głupią, ale doskonale wiedziała, ze to sprawka Dorcas.
- Zawołaj Meadowse – poprosił Rogacz – Syriusz chciałby sobie z nią porozmawiać.
- Porozmawiać??!! Ja ją zabije!! – w oddali dał się słyszeć stłumiony głos Blacka.

***

Miesiąc później.

- Słucham? – powiedziała młoda dziewczyna w fartuchu służącej otwierając drzwi.
Jej wzrok padł na pałą paczkę postawioną na progu. Podniosła ją delikatnie i przyjrzała jej się uważnie. Była nieduża, wielkości pudełka po butach, owinięta w szary papier, bez żadnych napisów czy stempli i przewiązana zgrabnie paroma sznurkami. Usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się. Za nią stanął jeden z panów domu, Lupin.
- Ja to wezmę – powiedział cicho do dziewczyny podchodząc do niej i biorąc małą paczkę z jej rąk – Następnym razem idź z tym zaraz do Jamesa – zrobił pauzę – Bo może cię to kosztować pracę.
- Oczywiście, proszę pana - dygnęła szybko – Przepraszam, proszę pana, ja nie wiedziałam...
Remus spojrzał jeszcze raz na dziewczynę i po chwili podszedł do niej. Speszona wpatrywała się z swoje wypolerowane czarne buciki.
- Jak masz na imię? – zapytał po chwili intensywnego wpatrywania się w dziewczynę.
- Vivien, proszę pana – szepnęła.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden.
- Długo tu pracujesz?
- Od dwóch tygodni...
Remus spojrzał na nią jeszcze raz. Potem delikatnie a jednak stanowczo podniósł jej podbródek do góry i spojrzał jej w twarz. Na pierwszy rzut oka była zwyczajną dziewczyna. Dopiero po chwili można było dostrzec pełne usta, lekko zadarty nos, duże, błękitne oczy. Dziewczyna mu się spodobała. Pochylił się w jej stronę. Dziewczyna, wystraszona odskoczyła na krok.
- Nie bój się mnie – powiedział z uśmiechem – Przecież ci nic takiego nie zrobię...
Podszedł do niej jeszcze raz. Dziewczyna znowu się cofnęła. Po chwili obcasem napotkała opór – solidne dębowe drzwi.
- Vii... – szepnął Lupin – Przecież ci nic nie zrobię...
Położył paczkę na ziemi i spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Stała wystraszona opierając się o drzwi. Krótka spódniczka uniformu odsłaniała długie nogi.
- Proszę pana... – szepnęła błagalnie – Proszę mi nic nie robić...
- Przecież ci nic nie zrobię – powiedział śmiejąc się – Chciałem tylko czegoś spróbować...
Delikatnie dotknął jej szyi. Poczuł, że dziewczyna drży. Przybliżył się jeszcze bardziej. Oparł się o nią. Pocałował ją. Powoli, bez pośpiechu. Delikatnie, smakując jej usta...
Odepchnęła go szybko i spojrzała na niego oczami pełnymi smutku i łez. Pobiegła przed siebie do któregoś z pokoi. Lupin stał oniemiały. To mu się jeszcze nie zdarzyło. I to jeszcze w jego własnym domu...
- Casanova!!
Z szczytu schodów wołał James. Uśmiechał się o przyjaciela radośnie.
- Odezwał się!!
- Dobra, dobra... – James zaczął schodzić ze schodów – Co tam masz?
- Przesyłka – odpowiedział Lupin podając mu paczkę – Chyba mamy robotę.
James rozpakował paczkę. W środku było małe czarne pudełko z inicjałami A.D. Otworzył je delikatnie. Na zamszowej poduszeczce leżał mały krążek.
- Mamy fuchę – powiedział z uśmiechem Potter idąc po schodach na górę i kierując się do pracowni Petera.


- Podłącz go do tego – powiedziała Dorcas wskazując Alei coś co przypominało elektroniczny notes.
Dziewczyna szybko połączyła właściwe kable i na ekranie przed Lilyann ukazał się obraz. W głębi pokoju siedział ktoś ubrany na czarno, jego twarz była niewidoczna. Siedział przed wielkim mahoniowym biurkiem i opierał się o nie na łokciach stykając długie rąk palce ze sobą.
- Witam was – z głośników wydobył się głos prawdopodobnie mężczyzny, jednak był on zmodyfikowany – Mam dla was nowe zadanie. O szczegółach porozmawiamy za tydzień tam gdzie zwykle i tej samej porze. Na razie proszę o dyskrecję. Nie chcemy przecież żeby nasz znajomy, pan Riddel się dowiedział o naszych poczynaniach. Teraz życzę wam miłego odpoczynku. Do zobaczenia za tydzień.
Obraz wygasł. Ekran zasyczał chwilę i też zgasnął. Po chwili z małego elektronicznego pudełka zaczęło się dymić. Dziewczyny nie powiedziały ani słowa. Mel wzięła długie szczypce i zaniosła pudełeczko do swojej pracowni. Po chwili dał się słyszeć krótki wybuch. Mel wyszła z pokoju cała osmalona lecz uśmiechnięta.
- No to mamy robotę!!


- Mówiłem żebyś to wniósł!! – darł się Black.
- Sam mogłeś wynieść jak jesteś taki mądry!! – odkrzyknął Potter.
- Ja miałem dalej!!
- Nie pociskaj mi tu głupot!!
Peter wzniósł tylko oczy w stronę sufitu i mamrotał pod nosem dlaczego życie pokarało go takimi wspólnikami. Przed chwilą odsłuchali wiadomości od szefa. Mają znowu robotę. Za tydzień muszą zjawić się tak, jak zwykle u niego w biurze.
- Baran!!
- Głupek!!
Spojrzał znowu na przyjaciół. No tak. Wiadomości od szefa zawsze wybuchają. Nigdy nie umieli dopilnować kto ma je wynosić. Dlatego teraz cały pokój nadawał się tylko do przemalowania, a oni do kąpieli.


- Lilyann Evans przy telefonie – powiedziała raźnie Lily – Słucham?
- Lily, kochanie, dobrze, że to ty odebrałaś...
- Cześć mamo... – jej radość opadła o parę stopni.
- Przyjedź za tydzień do nas – powiedziała pani Evans – Petunia ma urodziny i ucieszyłaby się gdybyś wpadła.
- Mamo, ale ja nie mogę!
- Dlaczego?! Nawet na urodziny własnej siostry nie przyjedziesz?! Co oni w ciebie w tej pracy wyprawiają?! Nawet dwudniowego urlopu ci nie chcą dać!?
- Mamo, spokojnie – powiedziała Lily sama siląc się na spokój – Wyśle jej prezent pocztą.
- No wiesz co?! Jestem oburzona! Co ty masz takiego ważnego za ten tydzień, że nie możesz przyjechać?
- Yyyyyy – Lily zatkało na chwilę – Mam ważne zebranie w Tokio, mamo. Dostałam awans i dlatego mam tam prowadzić konferencję – przymrużyła lekko oczy ciekawa, czy mama uwierzy w tak łatwo wymyślone kłamstwo.
- Awans!! – krzyknęła szczęśliwa pani Evans na co Lily bezgłośnie wypuściła powietrze z płuc – Gratuluje córciu!! Nawet nie wiesz jak ja się cieszę! Oczywiście rozumiem, że nie możesz być na urodzinach. Ale obiecaj mi, że jak tylko przyjedziesz z Tokio wpadniesz do nas.
- Obiecuję mamo – powiedziała szybko – A teraz musze kończyć. Pa!
Szybko odłożyła słuchawkę.

***

Nowy Jork. Wzdłuż ulicy parkujące żółte taksówki. Ścisk. Korki. Odgłos klaksonów. Przeciskający się ludzie.
Do jednego z biurowców weszły cztery dziewczyny. Wszystkie były ubrane w identyczne czarne spódnice do kolan, czarne żakiety, szpilki, białe koszule i krawaty. Pierwsza, która pchnęła drzwi, wyglądała na bardzo pewną siebie. Rude włosy związała w wysoki kucyk, oczy zasłoniła czarnymi okularami przeciwsłonecznymi. Za nią szła wysoka blondynka i rozglądała się po całym holu z zaciekawieniem. Obok dreptała długowłosa brunetka. Portier obserwując ją miał wrażenie, że pozostałe dziewczyny prowadzą ją na jakimś niewidzialnym sznurku, bo szła z nosem utkwionym w małym laptopie. Na końcu szła niska brunetka. Włosy sterczały jej na wszystkie strony jakby właśnie wysiadła z cabrio. Bystre, brązowe oczy lustrowały portiera tak długo aż odwrócił wzrok. Cztery dziewczyny właśnie miały go minąć kierując się do wind, gdy nagle, zza rogu, wyskoczyło dwóch ochroniarzy.
- Przepraszam – powiedział jeden – Panie chyba źle trafiły.
- Tak? – powiedziała Lily zdejmując okulary i patrząc z zaciekawieniem na mężczyznę – Coś mi się wydaje, że dobrze trafiłyśmy – i spróbowała wyminąć goryla.
- Czy niewyraźnie się wyrażam? – zagrodził jej drogę.
- Ależ oczywiście, że wyraźnie – zapewniła Lily – A czy ja niedokładnie sprecyzowałam wypowiedź?
- Wynocha!! – krzyknął.
Lily zrobiła wielkie oczy. Jeszcze nigdy w życiu nie potraktowano jej w tak ordynarny sposób.
- Słuchaj koleś – dźgnęła go palcem w klatkę piersiową – Co ty sobie wyobrażasz? Byłam miła do czasu! Tak mądry jesteś? Mam zadzwonić do twojego szefa?
Drugi ochroniarz spojrzał na nią z litością. Nie takich się załatwiło...
- Blefujesz – powiedział.
- Tak?? – powiedziała Lily – Zaraz zobaczymy. Dorcas!
- Co się dzieje? – czarna odwróciła głowę.
- Sprawdź naszego nowego kolegę – powiedziała Evans patrząc na ochroniarza z uśmiechem – Thomas Valeriane – przeczytała na plakietce mężczyzny.
- Już – i zaczęła stukać w klawiaturę komputera.
Ochroniarze spojrzeli na siebie zdziwieni. Czy one naprawdę mówiły serio? Jeśli tak, wyleją ich z pracy. Szef ich zabije. Alea tymczasem spacerowała po holu. Z pozornym zaciekawieniem oglądała wiszące na ścianach obrazy. Pięć czy sześć z nich sama ukradła. Jednak nie to ją interesowało. Aparatem wbudowanym w okulary robiła zdjęcia. Powiększenia i przybliżenia kamer, czujników, zdjęcia podczerwieniem. Domyślała się po co to wszystko. Lily jednak nigdy nie mówiła do końca co zamierza. Spojrzała na szefową. Zaraz pobije tych ochroniarzy. Musieli być nowi i jeszcze nie wiedzieli o co chodzi w tym biznesie. To będzie długi dzień.


- Peter, ale ja naprawdę przepraszam...
- Wiesz gdzie ja mam twoje przeprosiny?! – krzyknął wściekły Glizdogon maszerując zawzięcie przed siebie – W głębokim poważaniu!!!
- Ale ja chciałem tylko coś sprawdzić!! – tłumaczył się Black.
- To powiedz od razu, że pornole oglądałeś – mruknął Remus za co oberwał pięścią w ramie.
James obserwował tą osobliwą scenę maszerując wolno obok przyjaciół. No tak. Jak zwykle się kłócą. Czemu oni nie mogą zachowywać się tak jak dziewczyny z Harpii? One zawsze są zgrane, każda ma jakieś wyznaczone zadanie i wszystko jakoś się u nich dobrze układa. James czasami nawet myślał, że jest złym szefem. Jednak potem dochodził do wniosku, że po prostu jego kumple mają takie dziwne charaktery. Dzisiaj znów musieli się pokłócić. Sam nie wiedział tak do końca o co poszło. Niby Syriusz dopadł najnowszy model komputera Petera i przy oglądaniu czegoś, popsuł go. Coś w tym stylu.
Potter pchnął mocno wielkie obrotowe drzwi jednego z biurowców, skinął portierowi i ruszył dalej do wind. Z daleka rozpoznał ruda kitę włosów. Jej właścicielka stała wściekła przed jednym z ochroniarzy i dyskutowała z nim zawzięcie. Uśmiechnął się pod nosem. Teraz będzie mógł zrobić na niej wrażenie. Reszta chłopaków człapała pomału za nim. Remus ubrany w podarte jeansy, ciemną koszulkę i wyświechtaną marynarkę podszedł leniwie do Alei. Syriusz był ubrany cały na czarno: spodnie, koszula, marynarka. Jedynie soczyście pomarańczowy krawat dyndał mu na szyi. Peter za to ubrał się jak pingwin: czarne spodnie i marynarka, biała koszula i muszka. Pod pachę taszczył mały laptop.
Ręka Jamesa powędrowała z kierunku włosów gdy tylko zauważyła go Evans. Demonstracyjnie prychnęła i wzniosła oczy ku sufitowi.
- Przestań się popisywać tylko powiedź tym kretynom, żeby nas puścili na górę – zwróciła się do niego.
- Słyszeliście panią, chłopaki – powiedział odchylając dyskretnie klapę marynarki. W kaburze lśnił mały poręczny pistolet.
Ochroniarze zaraz zerwali się jak oparzeni na widok broni i po chwili mierzyli własną w serce Jamesa i Lily.
- Brawo baranie – mruknęła z przekąsem Ruda – Wiedziałam, że na tobie można zawsze polegać.
- Spoko, słońce – powiedział z uśmiechem i sięgnął do kieszeni.
- Ręce do góry! – krzyknął spanikowany mężczyzna dalej mierząc w nich z broni – Nie ruszać się - ręce miał całe mokre od poru i drżały mu lekko.
- Federalne Biuro Śledcze – powiedział ostro trzymając nagle wielką odznakę przed twarzą jednego z ochroniarzy – Proszę natychmiast opuścić broń i położyć ją na podłodze. Ustawić się twarzą do ściany. Ręce trzymać w górze.
Wystraszeni mężczyźni szybko wykonywali polecenia. James na ten widok uśmiechał się promiennie i szczerzył do Lily, która stała otrzepując niewidzialne pyłki z swojego czarnego żakietu. Dopiero po chwili zorientowała się, ze ktoś chwyta ją za ramię i ciągnie do pierwszej winy. Po chwili jechali już w górę.
- Do jasnej cholery, wypuść mnie stąd!!!!!
James uśmiechnął się pokazując wszystkie zęby.

- Gdzie jest Lily? – spytała po jakiś 15 minutach Alea – I czemu ci kretyni stoją tak sztywno pod ścianą?

***

Pozornie nie zwracali na siebie uwagi. Stali na dwóch końcach holu i tylko ukradkiem rzucali sobie krótkie spojrzenia. Jednak obydwoje aż kipieli ze złości. Była wręcz namacalna. Gdyby od jednego do drugiego przeciągnięto drut, obok wisiałaby tabliczka z ostrzeżeniem o wysokim napięciu. Byli dziwnymi ludźmi i trudno wybaczali. Szczególnie sobie nawzajem.


- Potter – wycedziła przez zęby - W tej chwili zatrzymaj tą windę.
Było widać, że ledwo nad sobą panuje. Jej nerwy były naciągnięte do granic możliwości. Niech coś jeszcze wymyśli to go zabije.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział uśmiechnięty i nacisnął guzik awaryjny.
Zatrzymali się między piętrami 36 i 37. Ruda rzuciła się na niego z pięściami.
- Ty draniu!! – krzyczała okładając go – Bezczelny draniu!! Podły!!
James tylko się uśmiechał. Po chwili chwycił jej chude ręce za nadgarstki i zatrzymał jej w połowie drogi do swojego ramienia. Próbowała mu się wyrwać jednak był silniejszy.
Szybszy oddech, chwila odpoczynku żeby zebrać siły. Co on sobie w ogóle wyobraża?! Że kim on też jest?! Marny złodziej! Podła świnia!! Ale ona mu pokaże! Zwinnym ruchem wyrwał mu się. Potter wyraźnie nie chciał odejść od konsoli z guzikami. Trzeba w tym wypadku zastosować pewne środki. Wiedziała, że będzie później tego żałować. Czego się nie robi dla osiągnięcia celu?
Usiadła spokojnie pod jedną z ścian. Rozpuściła włosy rzucając je na plecy. Nie patrzyła na chłopaka. Czekała tylko na jego reakcję. Była ciekawa czy da się złapać w pułapkę. Ściągnęła żakiet i rzuciła go w kąt. Odwiązała krawat, rozpięła parę guzików bluzki nie odzywając się przy tym słowem. Westchnęła demonstracyjnie wachlując się ręką. Stara sztuczka.
James obserwował to z szeroko rozdziawioną buzią. Nie umiał uwierzyć w to, co właśnie ogląda. Stoi w jednym pomieszczeniu z dziewczyna swoich marzeń. Do tego ta właśnie dziewczyna dobrowolnie się rozbiera. Przy nim. Rozpięte guziki bluzki. Podciągnięta czarna spódnica. Rozpuszczone włosy. Usiadł obok niej na podłodze windy.
Lily zaśmiała się w duchu.


Dlaczego za nią chodzi? Nie wierzyła w przypadki. Wszystko zawsze miało swój wyznaczony cel i powód. Niech jej ktoś łaskawie wyjaśni, czemu on za nią chodzi!!! Nie umiała się skupić. Ręce zaczęły jej drżeć, a cała zaczęła się pocić. Tylko on umiał w taki sposób się w nią wpatrywać. Stali obok siebie podziwiając któryś z obrazów Monet’a. Lupin przestępował z nogi na nogę jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak to ująć.
- Alea?
- Hmm?
- Mam do ciebie takie pytanie...
Serce podskoczyło jej do gardła. Obawiała się najgorszego. Nie dała jednak po sobie nic poznać.
- Co jest?
- Znamy się już tak długo. Sam nie wiem, ale mam do ciebie pewien rodzaj zaufania...
- Dziękuję...
Uśmiechnął się.
- To dziwne w tej branży...
- Co się dzieje?
Westchnął. Jak miał jej to powiedzieć? Raz kozie śmierć.
- Bo ja się...bo mi się wydaje, że się zakochałem.
Dziewczyna sapnęła. Nogi ugięły się pod wcześniej nieznanym ciężarem. O boziu...
- I nie wiem co mam zrobić, żeby zdobyć tą dziewczynę...
Zakręciło jej się w głowie. Okulary zaczęły jej jeździć po nosie mokrym od potu.
- Znam ją? – wykrztusiła.
- Nie...Nigdy jej nie widziałaś.
Coś pękło. Piękna wizja najbliższej przyszłości właśnie legła w gruzach. Rozsypała się jak stłuczona szyba. Ściągnęła okulary z nosa, ręką przeczesała długie włosy. Wzięła parę głębokich wdechów. Już się uspokoiła. Spróbowała nie płakać. Nie dać po sobie poznać, że zabolały ją jego słowa. Ale czego też się spodziewała? Przecież nic jej nie obiecał. Nigdy. Naiwna...
Zwróciła do niego starając się przywołać na twarz najszczerszy uśmiech, na jaki było ją stać.
- Myślę, że powinieneś ją gdzieś zaprosić. Tyle na początek.
Ujrzała rozpromienioną twarz Remusa. Po chwili zorientowała się, że cmoknął ją w policzek.
- Dziękuję! – i poszedł w stronę Syriusza.
Westchnęła. Naiwna...


- Gdzie ona jest?! – Dorcas wyraźnie się irytowała – Wszystko przez Pottera! Zabrał ją gdzieś i teraz musimy tu sterczeć jak kołki!
- Nie przeżywaj tego tak - mruknęła Mel grając w jakąś grę sieciową – Zaraz na pewno się pojawią. Lily z rozkopanymi włosami, a Potter z śliwą pod okiem.
- Obyś miała rację.
Obok niej siedział Glizdogon. Mało go znała i jeszcze mniej lubiła. Zawsze wydawał jej się taki mały, bezbronny i nie na miejscu. Zastanawiała się czy udałoby się jej włamać do jego komputera. Sprawa do przeanalizowania. Teraz właśnie grzebał śrubokrętem przy jakimś małym szarym pudełeczku. Nagle stwierdziła, że ktoś przed nią stoi i na coś czeka. Podniosła zdziwiona głowę do góry i spojrzała prosto w czarne oczy Blacka. Jego pomarańczowy krawat dyndał niebezpiecznie na wysokości jej twarzy. Okropnie raził w oczy i aż prosił się żeby za niego pociągnąć. Spojrzała na niego pytająco powstrzymując się od ujrzenia jego twarzy tuż przy swojej (czytaj: pociągnięcia za krawat do poziomu jej twarzy).
- Idziemy – powiedział chwytając ją za rękaw i ciągnąc do wyjścia.
- Że co?! – krzyknęła – Nigdzie z tobą nie idę – i zaparła się piętami w miękki dywan.
- A chcesz się założyć? – w jego głosie było słychać nutę groźby.
Chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Nie odważysz się – szepnęła.
Chłopak tylko się uśmiechnął i przełożył ją sobie przez ramię. Zaczęła okładać jego plecy pięściami jednak to nic nie dało. Wyszedł frontowym wejściem na zatłoczoną ulicę Nowego Jorku.

Po 10 minutach Mel zapytała się Petera czy czasem nie widziała Dorcas. Ten tylko wzruszył ramionami i zajął się przekładaniem kabelków w małym szarym urządzeniu.


Lily siedziała na podłodze windy. James obok niej był już cały czerwony z wrażenia. Rozprostowała nogi by po chwili lekko zgiąć je w kolanach. Zaczęła pomału podciągać rajstopy. Coraz wyżej i wyżej. Oczy Jamesa robiły się coraz większe. Na udzie zauważył czarny pasek i kawałek kabury. Pięknie...
Zaraz nie wytrzyma. Pocałuje ją. I żeby tylko to!! Miał wrażenie, że zaraz się rozpłynie. A ona go nawet nie dotknęła. Siedziała tylko obok i jakby nigdy nic podciągał sobie rajstopy. Znowu wyżej i wyżej pokazując smukłe uda. On ją przecież zaraz rozbierze!! Już się do niej przybliżył. Jeszcze tylko kilka centymetrów. Nagle odwróciła głowę w jego stronę. Zamarł wystraszony jakby przyłapany na gorącym uczynku. Ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się promiennie do niego mierząc go badawczo zielonymi oczyma. Do niego!! Ona uśmiechała się do niego!! Ile by za to dał... a teraz ma nawet okazję ją pocałować!! Tyle szczęścia w jeden dzień!! Boże błogosław!!
Zanim zdążył jakoś zareagować poczuł na swoich wargach czyjeś wargi. Albo nie czyjeś tylko Lily. Tej Lily. Jego Lily...
Chwila uniesienia, smak rozkoszy, spektakl w niebie w pierwszym rzędzie...
Całowała go delikatnie, z rozkoszą, z wyczuciem, powoli, smakując każdy kawałek jego ust. Nie spieszyła się. Przybyli grubo przed czasem. Mięli go dosyć. Zdąży. Sama się dziwiła, że sprawia jej to taką przyjemność. Położył swoją dłoń na jej szyi gładząc ją. Prawie oszalał. Wstając dzisiaj rano nawet przez głowę mu nie przeszło, że będzie się całował z najpiękniejszą i najwspanialszą dziewczyna pod słońcem w zamkniętej windzie. Uśmiechnął się do własnych myśli. Gdyby tylko wiedział...


Syriusz lawirował między przechodniami niosąc na ramieniu Dorcas. Musieli wreszcie porozmawiać, zachowywać się jak dorośli ludzie, którymi przecież byli. Miał przynajmniej taką nadzieję. Ludzie dziwnie się na niego patrzyli. Co niektórzy przystawali i oglądali się za nim. Nie obchodziło go to. Nagle przystaną przed jaką knajpą i postawił Dorcas na ziemię. Ta zaraz odskoczyła od niego i mierzyła go groźnym spojrzeniem. Potem odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
- Co ty odwalasz?! – krzyknął Black chwytając ją za ramię.
- Odwal się! – i wyrwała mu się z uścisku.
Chwycił ją jeszcze raz odwracając całą do siebie.
- Co ty, kurwa, za szopki odpierdalasz?! Za kogo ty się do cholery uważasz, co?! – chciała się odwrócić, ale nie zdołała – Przestań zachowywać się jak pokrzywdzony dzieciak!! Żadna krzywda ci się nie dzieje, więc po co tyle krzyku!! Zachowujesz się jak rozpieszczona gówniara, tyle ci powiem!! Chcę normalnie z tobą porozmawiać, jak człowiek z człowiekiem, a ty mi tu jakieś sceny odwalasz!! Mógłbym cię olać i zostawić sprawę jak jest...
- To czemu tego nie zrobisz!!
- Bo chcę wykazać trochę rozsądku i z tobą normalnie pogadać, bo przez te krzyki do niczego nie dojdziemy.
- Więc rozmawiajmy.
Usiadła demonstracyjnie na środku chodnika i spojrzała na Syriusza.
- Chciałeś porozmawiać – przypomniała; ją też dziwił jej spokój i opanowanie. Tak do końca sam nie wiedziała czy dobrze robi.
- Tu?
- Nie marudź – pociągnęła go za ten jego pomarańczowy krawat.
Jego twarz znalazła się blisko jej twarzy.
- Chciałeś gadać, no nie? Więc zacznij od teraz.
Usiadł posłusznie naprzeciwko niej na chodniku. Ludzie patrzeli na nich jak na wariatów.


Podciągnęła wyżej spódnicę. Teraz faza końcowa. Już prawie osiągnęła cel. Jednak przestała już myśleć o wydostaniu się z windy. W przedziwny sposób kombinowała aby ta chwila trwała jak najdłużej. Jeszcze wyżej podciągnęła spódnicę ukazując kaburę z pistoletem i kawałek fig. Czuła, że stąpa po cienkim lodzie. Sam się dziwiła, że o to nie dba. Zasady!! Zasady!! Kodeks!! W głowie paliły się setki czerwonych lampek ostrzegających przed niebezpieczeństwem. A niech to wszystko szlag trafi!! Zwinnym ruchem usiadła na chłopaku i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnęła się do tego, co zobaczyła. Pochyliła się nad nim i pocałowała go. Mocniej. Namiętniej. Tak, że zobaczył gwiazdy przed oczami.

***

Winda robiła się jakby coraz to mniejsza. Ściany zaczynały niebezpiecznie zbliżać się do siebie, a sufit napierać na głowę. Przynajmniej tak się Jamesowi wydawało. Z resztą sam nie wiedział, co ma myśleć. Przed oczami widział gwiazdy i wszystkie pierścienie Saturna. Zaraz przecież zwariuje!
Jego ręce błądziły nieprzerwanie po ciele dziewczyny wsuwając się co chwile pod spódnicę i przyciągając Lily mocniej do siebie. Przyśpieszony oddech i szybsze bicie serca. Adrenalina pompowana razem z krwią. Szybkie, mocne pocałunki. Ostatnia granica normalności. Nawet nie zauważył kiedy dziewczyna ściągnęła z niego koszulę...


Frank Longbottom śpieszył się do pracy. Już i tak był spóźniony. Szef go zabije. Kolejny raz. Pracował w jednej z brukowych gazet powstałej jeszcze za czasów studenckich za grosze, przeważnie pożyczone od innych kolegów. Mark O’Dowell, jego wcześniejszy przyjaciel a obecny szef, nie cierpiał spóźnień, szczególnie w jego wykonaniu. Frank myślał nawet skrycie, że próbuje zrobić wszystko, żeby móc go zwolnić.
Przechodząc przez jedno ze skrzyżowań rzucił okiem na wystawę pobliskiego sklepu. Bez zmian. W knajpie obok jak zwykle to samo menu. Przeszedł obok. Nagle drgnął uświadamiając sobie, że jednak coś się nie zgadza. Nie myśląc o krzykach swojego szefa odwrócił się powoli przez ramię. Sklep, wystawa, knajpa, tłumy ludzi śpieszących się gdzieś. Pośród tego wszystkiego dwie elegancko ubrane postacie siedzą na środku chodnika i rozmawiają o czymś zawzięcie.
- Mówisz serio?! – krzyknął chłopak.
- Jak atak serca – odpowiedziała ciemnowłosa dziewczyna siedząca obok niego.
Mogli mieć nie więcej niż 23 lata. Ubrania z najlepszych włoskich sklepów. Frank zauważył, że chłopak, mimo wytworności, jest w postrzępionych spodniach. Ciemnozielony lakier na paznokciach dziewczyny odprysnął gdzieniegdzie. Takie rzeczy się zauważa gdy jest się dziennikarzem.
Nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl.


Albus Dumbledore, najbogatszy człowiek świata, szef firmy komputerowej Microsoft, biznesmen, człowiek interesu i największa szycha w mieście, zaczynał się denerwować. Przechadzał się nerwowo po swoim gabinecie spoglądając co chwile na złoty zegarek firmy Rolex. Stanął przed jedną z plazmowych szyb swojego biura ukazującą widok na cały Manhattan razem z Statuą Wolności. Powitanie emigrantów – pomyślał – Symbol Ameryki.
Prychnął zdegustowany i odwrócił się kierując się do swojego biurka.
- Są już w budynku – usłyszał cuchy głos z głębi pokoju.
Z kąta wyszedł chudy, wysoki mężczyzna. W czarnym, krojonym na miarę, garniturze, wyglądał jaki wielki nietoperz. Czerń ubrania kontrastowała z bielą cery przywołując wspomnienie osoby, która za dużo czasu spędziła w ciemnych pomieszczeniach oświetlanych jedynie naftową lampką. Mężczyzna miał dłuższe czarne włosy wygładzone brylantyną ( Very Happy), przenikliwe, zimne i czarne jak noc oczy, wąskie, blade usta i długi haczykowaty nos. Nie wyglądał przyjemnie jak na swoje 22 lata. I taki właśnie był.
- Są w budynku już od dłuższego czasu. Szefowa Harpii miała najpierw małe starcie z nowymi ochroniarzami, ale potem przyszli Huncwoci i sprawa jako tako się wyjaśniła – mówił powoli, cicho i wyraźnie głosem suchym i bez barwy – Potter zagroził ochronie pistoletem i tu chciałbym wtrącić, że koniecznym jest wymienieni detektora metali przy wejściu, ponieważ prawdopodobnie się zepsuł – Dumbledore kiwnął w skupieniu głową – Alea Cabot przechadzała się po naszym holu podziwiając obrazy, która nawiasem mówiąc, sama ukradła...
- Nie ukradła – wtrącił łagodnie starszy mężczyzna.
- No tak – na twarzy Snapa zagościł krzywy uśmiech – Przepraszam... Pięć z nich sama... pożyczyła na wieczność. Meadowse i Black wyszli razem jakieś pół godziny temu i dotąd nie wrócili. W budynku pozostali Lupin, Pettigrew, który chciała się włamać do naszej bazy danych, Cabot i Bloom.
- A Evans i Potter?
- Utknęli w widzie między 36 a 37 piętrem – w jego głosie prawie niesłyszalnie zabrzmiała nuta radości – Wysłałem właśnie do nich grupę techników. Za pół godziny powinni tu być.
- Dziękuję Severusie – mężczyzna westchnął – Możesz odejść.
Snape ruszył powoli do drzwi.
- Powiedz jeszcze Minewrze żeby zaparzyła mi kubek herbaty.
Skinął lekko głową i wyszedł z gabinetu.


I co teraz? Co ona ma teraz zrobić? Przecież to nie tak miało wyglądać! Ona chciała tylko wyjść z tej windy! A co z tego wyszło?! Całuje się z Potterem!!! Przecież to jest niedopuszczalne! Niemożliwe! Straciła panowanie nad sytuacją. Jej ręce same błądziły po umięśnionym torsie Jamesa, palce same wplątywały się w wiecznie rozczochrane włosy, usta same całowały usta, szyję, tors. Wszystko działo się bez udziału mózgu i jej woli. Była na siebie zła. W dodatku słyszała gdzieś tam w środku cichutki głosik mówiący, że jej się to podoba, że chce więcej, dłużej i mocniej. I była jeszcze bardziej na siebie zła.
Dalej siedziała na nim okrakiem pozwalając by gładził jej uda. Widziała, że James słabo kontaktuje z rzeczywistością. Jednak po chwili zreflektowała się czując, że się podnosi razem z chłopakiem i teraz leży na plecach na zimnej podłodze windy. Chłopak pochylał się nad nią na klęczkach trzymając jej nadgarstki.
- Dlaczego to robisz? – zapytał ochryple.
Milczała ogarnięta nagłym strachem. Po chwili jednak się opanowała. Nie takich się przecież załatwiało.
- Bo taką mam ochotę – powiedziała przymilnie się uśmiechając.
- Nieprawda – powiedział cicho – Nigdy nie robisz czegoś takiego gdy nie masz w tym własnego celu.
Poczuła się urażona. Aż tak nisko ją ceni. Ona mu pokaże.
- To teraz pomyśl, że robię to tylko dlatego, bo mam taką ochotę.
- Jasne – uśmiechnął się krzywo.
- Jak ci mam to udowodnić?
Nie czekając na konkretną odpowiedź przełożyła nogę tak, że znajdowała się między nogami Jamesa. Podniosła ją lekko dotykając łydką jego uda i przesuwając ją coraz wyżej. Pierdolić konsekwencje! Teraz miała już wszystko gdzieś. Trzeba korzystać.
- Tak chcesz się bawić? – spytała przeciągle chłopak.
Położył swoją ciepłą rękę na kolanie poniesionej nogi i zaczął przesuwać ją po wewnętrznej stronie w dół.


- Idź stąd koleś! – darła się w najlepsze czarnowłosa dziewczyna z poziomu chodnika - Nie widzisz, że rozmawiamy?!
- Ale ja chciałem tylko napisać o was artykuł – jęknął rozpaczliwie Frank.
- Spierdalaj! – krzyknęli równocześnie chłopak z dziewczyną.
- Nie – powiedział po prostu i klapnął na chodniku obok nich.
Spojrzeli na niego trochę zbici z tropu lecz po chwili przestali go zauważać i rozmawiali w najlepsze dalej.
Franka zdziwiła własna zawziętość. Nie był upartym człowiekiem, rzadko się odzywał na jakiś temat a jeszcze rzadziej miał tak na prawdę swoje zdanie. Dlatego teraz siedząc na chodniku był lekko przerażony własna śmiałością. Próbował uciszyć głos szefa w głowie krzyczącego na niego. Nawet mu się udawało.
Dziwił się tym dwóm młodym ludzią. Przecież wszyscy chcą by w gazetach. Wszyscy chcę mieć swoje ‘5 minut’ żeby na chwilę być KIMŚ i zabłysnąć. Żeby potem chwalić się znajomym i rodzinie, że ktoś zwrócił własne na nich uwagę, a nie na kogoś innego. A oni wręcz przeciwnie. Nie chcieli słyszeć o gazetach, rozgłosie, o czymkolwiek gdzie mięliby występować. To utrwaliło Franka w przekonaniu, że muszą być albo kimś naprawdę znanym albo kimś okropni bogatym i nie chcą ujawniać swojej tożsamości. Uśmiechnął się do siebie. Musi tylko z nimi porozmawiać.

***

Windą gwałtownie szarpnęło. Kilka głośnych zgrzytów, jakieś stłumione krzyki. Winda ruszyła. James stracił równowagę i leżał na Lily.
- Bądź tak uprzejmy i ze mnie zejdź – powiedziała dziewczyna.
Ton jej głosu zmienił się. Nie był taki przyjemny jak przedtem. Nie był taki...uwodzicielski?? James usiadł naprzeciwko niej. Lustrował ją uważnie. Powoli docierało do niego, że dał się oszukać i omamić. Został wykorzystany do osiągnięcia celu. Lily się nim bawiła. Chciała wyjść tylko z winy, a on nie chciał ruszyć się od konsoli z guzikami. Dlatego odegrała całą tą szopkę. A przez chwilę myślał, że ona coś do niego...
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Myślę...
- O czym?
- O tym jak właśnie mnie wykorzystałaś żeby wydostać się z tej windy.
- ...
- Jesteś w stanie zrobić aż tyle żeby tylko osiągnąć swój cel? Zawsze jesteś taka łatwa? – chwila ciszy – Żal mi ciebie.
Wstał szybko nie patrząc na nią. Zatrzymał windę. Nie chciał słuchać jej wyjaśnień. Nie chciała słuchać jej bezsensownego tłumaczenia. Po co? Żeby jeszcze bardziej się rozczarować? Podaruje sobie...
Drzwi rozsunęły się wolno. James wyszedł na pusty korytarz.
- Nie jestem łatwa... - usłyszał cichy głos Lily.
- Tak? Jasne – uciął – Panna idealna! Bez skazy – rzucił z ironią - Przecież robisz coś tylko, gdy masz w tym interes. Zawsze. Bawisz się uczu... CHLAST!
Lily stała wściekła w windzie. Tak nisko ją cenił?! Tak – powiedział cichy głosik w głowie – Właśnie takie ma o tobie zdanie. Przecież wiesz, że taka jesteś. Wykorzystujesz. Jesteś zwykłą, podłą...NIE!!!
James miał rację. Robiła różne rzeczy, zwykle wbrew sobie, dla osiągnięcia celu. Aż tak nisko upadła...
- Bawisz się uczuciami – dokończył – Właśnie to udowodniłaś.
Chłopak odwrócił się na pięcie i ruszył schodami w dół. A Lily dalej stała w windzie z żałosną miną i uczuciem, że właśnie coś w jej życiu się zmieniło.


- Do jasnej cholery, gdzie oni są?! – krzyczała Alea.
- Nie mam pojęcia – powiedziała wpatrzona w monitor komputera Mel – Znając Pottera to gdzieś „przypadkowo” utknęli.
- Zabije!! Mamy już pół godziny spóźnienia.
- Spokojnie – powiedział nagle Lupin – Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi.
- Mi już bardziej nie może...
Spojrzał na nią dziwnie. Wzruszyła tylko ramionami. Zaczynała pomału zachowywać się jak Dorcas. Też pierwsza się denerwowała. Zawsze przeklinała na Pottera, że znika niespodziewanie z Lily. Z drugiej strony nie mogła mu mieć tego za złe. James był przecież zakochany. A teraz sama Dorcas gdzieś zniknęła z Blackiem. Nagle odezwał się dzwonek nadjeżdżającej windy. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie i wyszła Ruda.
Miała rozwiązany krawat, włosy w nieładzie i minę jakby miała zaraz kogoś zamordować gołymi rękami.
- Gdzie jest Rogacz? – odezwała się Peter.
Jak na komendę zza rogu, gdzie były schody, wyszedł Potter. Też nie wyglądał najlepiej. Miał wymięta koszulę, przekrzywiony krawat i czerwony ślad na lewym policzku.
- Możemy iść? – spytał jakby nigdy nic się nie stało.
- Ty baranie! – krzyknęła nagle Alea – Co ty sobie wyobrażasz biorąc Lily gdzieś i ją przetrzymując?!
- Alea? – powiedziała cicho Evans – Zamknij się, dobra?
Zaskoczona dziewczyna kiwnęła tylko głową.
- Idziemy? – spytał Remus.
- Nie ma jeszcze Dorcas i Blacka – powiedziała Mel dalej wpatrując się w monitor.
- No pięknie – westchnęła Lily siadając zrezygnowana na krześle obok Petera.


- To chyba będzie najlepszym wyjściem – powiedziała Syriusz z poziomu chodnika.
- Więc ustalone? – upewniła się jeszcze Dorcas.
- Tak.
- Ok, więc idziemy z powrotem, co? Bo zaczną się jeszcze o nas martwić...
- Taa...
Syriusz pomógł wstać dziewczynie. Otrzepali się i ruszyli z powrotem do biura Microsoftu.
- Ten koleś idzie za nami – powiedziała po chwili Meadowse.
– No i co z tego? – Black wzruszył ramionami.
- To z tego, że on chce o nas napisać w gazecie.
- Niech się koleś goni!! – krzyknął oburzony chłopak.
- To mu to powiedź!
Bez słowa Syriusz odwrócił się do tyłu i zatrzymał się. Ten upierdliwy reporter szedł cały czas za nimi. Co on też chciał? Nigdy nie widział ludzi siedzących na chodniku?! Mężczyzna zatrzymał się kilka metrów od nich. Syriusz skinął na niego głową, ten poszedł.
- Czego ty od nas chcesz?
- Pogadać. Chcę o was napisać artykuł – powiedział zaraz pewnym tonem.
- Po co?
Mężczyzna chwilę się zastanowił. Nie wyglądał wcale na tak starego, na jakiego uważał go Syriusz. Wydawał się młody, może nawet w jego wieku. Jasne dłuższe włosy opadały na szyję, piegi, pyzata okrągła i szczera buzia wyrażała tylko i wyłącznie szczerość.
- Wiesz, rzadko spotyka się ludzi ubranych tak, jak wy, siedzących na środku chodnika, zamiast iść do jakiś knajpy i tam pogadać.
- No i co z tego?
- Tylko tyle, że nie spotyka się osób, które nie chciałby mieć swoich pięciu minut w gazecie.
- No to właśnie dwie takie spotkałeś. Wież mi, ja mam dość rozgłosu... – ugryzł się w język. Naprawdę nie musiał tego mówić. Dorcas prychnęła demonstracyjnie.
- Wiedziałem! – Frank krzyknął radośnie – Jesteście jakimiś znanymi gwiazdami, albo wasi rodzice są jednymi z tych okropnie bogatych ludzi, dla których parę milionów nie robi różnicy.
- Nie – ucięła krótko Dorcas – Nie jesteśmy ani jednym ani drugim.
Chłopak widocznie się rozczarował.
- Podajcie mi przynajmniej wasze imiona i nazwiska.
- Wiesz mi, nie chciałbyś ich znać – powiedział Syriusz kiwając głową – Żałowałbyś. Chyba nie chcesz mieć kłopotów?
Ruszyli dalej zostawiając chłopaka z żałosną miną. Minęli budkę, w której sprzedawano gazety. Dorcas nagle zatrzymała się patrząc na tytuł popołudniowego „New York Times”. Na pierwszej stronie widniał wielkie zdjęcie przestawiające Harpie i Huncwotów dzisiaj rano, gdy wchodzili do budynku Microsoftu. Nad zdjęciem widniał napis „Młodociani złodzieje dzieł sztuki – na co teraz polują?”. Szybko chwyciła gazetę i zaczęła czytać. Syriusz stanął za nią i również czytał ponad jej ramieniem.
Szykowały się kłopoty.

***

Dorcas i Syriusz szybko ruszyli do centrali Microsoftu nerwowo rozglądając się dookoła. Gazetę rzucili z powrotem na stos.
- W każdej chwili mogą nas złapać – szepnęła Meadowse.
- Wiem – odpowiedział równie szeptem Black - Tylko nie próbuj odwracać się do tyłu – pouczył.
- Przecież wiem – powiedziała cierpko dziewczyna.
Do budki z gazetami podszedł Frank. Wziął do ręki tą samą, którą kilka minut temu trzymała Dorcas. Przyjrzał się pierwszej stronie. Niemożliwe!! Spojrzał jeszcze raz. Przecież to oni!! Tych dwóch ze zdjęcia, których przed chwilą spotkał. Rozmawiał z nimi.
O Boziu...


Mocno popchnęli obrotowe drzwi prowadzące do biurowca. Spotkali przyjaciół w holu.
- Gdzie wyście... – zaczęła Alea.
- Nie teraz! – przerwał jej Syriusz – Stało się coś okropnego.
Wszystkim twarze pobladły.
- No gadaj wreszcie – powiedział nagląco Chemik.
- W Time’sie są nasze zdjęcia. Z dzisiejszego dnia. Jak wchodzimy przez te drzwi – Dorcas powiedziała ledwo nad sobą panując prawą ręką wskazując drzwi.
- Żartujesz – powiedział zaraz James – To wcale nie jest śmieszne.
- Ona nie żartuje – powiedział Black.
Dorcas usiadła na krześle i wyrwała z rąk Mel laptop. Szybko połączyła się z główną stroną
wydawnictwa. Na pierwszej stronie widniały najważniejsze wiadomości.
Ich zdjęcie.
W holu zapadła niezręczna cisza. Spoglądali na siebie nerwowo nie wiedząc, co powiedzieć.
- Tom już na pewno jest w drodze – powiedziała Lily patrząc uważnie na wszystkich.
- Nie ma dowodów – powiedziała zaraz Lupin.
- Znając go, na pewno coś wymyśli.
- Ykhym...
Wszyscy podskoczyli wystraszeni. Przy drzwiach wind stała kobieta*. Patrzyła na nich wyniośle przez swoje okulary oprawione w złotą ramkę. Była ubrana w szarą spódnicę i tego samego koloru żakiet. Włosy miała ciemne, spięte z kok tuż nad karkiem. Jej długie czerwone paznokcie połyskiwały z daleka.
- Jesteście proszeni na górę – powiedziała nieprzyjemnie skrzekliwym tonem i ruszyła przed siebie.
Nerwowo spojrzeli na siebie. W milczeniu ruszyli do wind.



Na najwyższym piętrze biurowca szli szybko korytarzem pokrytym czarną wykładziną. Na ścianach, w przeciwieństwie do holu, nie wisiało nic. Jedynie czarne kamery obserwowały wszystko i wszystkich. Lily nerwowo poprawiała krawat. Stłumiła teraz wszystkie uczucia. Jest przecież w pracy. Wyrzuty sumienia zostawi sobie na później. Stanęła przed dużymi mahoniowymi drzwiami ramię w ramię z Remusem. W duchu aż odetchnęła – to nie był James. Po każdej stronie drzwi stali dwaj ochroniarze.
- Cześć Al – rzuciła Lily do jednego z mężczyzn – To co zwykle?
- Przepisy to przepisy – powiedział jakby zrezygnowany.
Dziewczyna sięgnęła do kabur pod marynarką i wyciągnęła dwa małe pistolety. Potem sięgnęła pod spódnicę i podała Alowi kolejny pistolet. Na wyciągniętej ręce ochroniarza położyła jeszcze zegarek, dwa kolczyki i broszkę. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie wiem, co to da – powiedziała.
- Też się zastanawiam – powiedziała stojąca za nią Alea – Przecież, kiedy ona zechce, może powalić każdego gołymi rękami.
Lily ruszyła przez otwarte już drzwi do przestronnego pokoju uśmiechając się lekko.
- Lily!!! – zawołał za nią Al.
Odwróciła się niechętnie i uśmiechnęła.
- Tak?
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Kiwnął tylko na Lily palcem. Podeszła do niego zrezygnowana. Ściągnęła z szyi łańcuszek ze srebrnym krzyżem. Przez przypadek nacisnęła na malutki guzik. Z podstawy krzyża wysunęła się malutka i prawie przeźroczysta antena.
- Pomysłowe – powiedziała Al i uśmiechnął się biorąc od niej łańcuszek.
Odwrócił się do niej plecami przeszukując teraz Aleę. Lily w tym czasie weszła do pokoju. W duchu aż skakała z radości. Al dał się nabrać. Wystarczyło tylko mieć nadzieję, że nie weźmie Alei okularów. A ona musi tylko nacisnąć taki jeden guziczek przy marynarce...
Jeden długi stół stał na środku sali oświetlony kilkoma małymi lampkami. Osiem krzeseł. Osiem szklanek. Dwa dzbanki z wodą. Usiedli na swoich miejscach w milczeniu. Do pokoju wszedł chudy mężczyzna ubrany całkowicie na czarno. Dorcas nerwowo przesunęła się w swoim krześle. Czuła się nieswojo bez swojego laptopa. Bez słowa przywitania położył przed każdym z nich cienką teczkę. Jedynie James i Lily otrzymali o wiele grubsze.
- Waszym celem będzie oczywiście obraz – powiedziała Snape cichym głosem – Szef zaznaczył, że macie na to trzy miesiące...
- Co to za cel? – zapytała Lily.
Severus uśmiechnął się nieznacznie.
- Coś specjalnego – powiedział – Prezent z okazji urodzin dla starego znajomego.
- Czy tym znajomym nie jest czasem nasz kumpel Tom? – odezwał się Syriusz.
- Oczywiście – Snape zrobił krótką pauzę – O to właśnie chodzi. Jakieś pytania? Nie? Więc dziękuję – i skierował się do drzwi.
- Smark! – zawołał za nim James leniwie przerzucając kartki w swojej teczce, na co ten zatrzymał się dalej odwrócony plecami – A jaka jest nasza zapłata?
Snape nie odpowiedział.
- Śmierdzierusowi chyba zabrakło słów – rzucił Syriusz.
- A ja, na waszym miejscu uważałbym, żeby nie rzucać się tak w oczy – dalej nie odwracając się wyszedł z pokoju głośno trzaskając drzwiami.


- CO????!!!!! – krzyk rozległ się krótko po tym, jak Dorcas otworzyła swoją teczkę.
Wszyscy podskoczyli na swoich krzesłach. Zaciekawione głowy wychyliły się do przodu, aby lepiej widzieć dziewczynę.
- Co się stało? – zapytała szybko Mel pochylając się w stronę przyjaciółki.
Ta tylko podniosła drżący palec i wskazała rząd zer na jednym z arkuszy papieru. Mel spojrzała na bladą twarz Dorcas.
- Dobrze się czujesz?
Nie powiedziała słowa, tylko dalej wskazywała na kawałek kartki.
Miliard. Jeden okrągły miliard dolarów. Miliard dolarów. Miliard dolarów. Miliard dolarów.
Co można zrobić z miliardem dolarów? Do końca życia może... wolała sobie nie wyobrażać, co może. Przecież to interes jej życia. Do końca swoich dni nie musiałaby już nigdy kraść. Ułożyłaby sobie życie. Takie spokojne. Na jakiejś wyspie.
Drzwi otwarły się nagle. Do pokoju wszedł ponownie Severus Snape.
- Zapomniałem wam powiedzieć, że to wasza ostatnia praca dla tej firmy. Szef zrywa kontrakt – i wyszedł.
Zapadła cisza.
- Mi to nie przeszkadza – powiedział Lupin – Będziemy mogli się ustatkować.
- Nie będziesz za tym tęsknił? – zapytała Alea poprawiając nerwowo okulary.
- Oczywiście, że będę – odpowiedział bez ogródek – Ale wydaje mi się, że tak będzie lepiej.
Cisza.
- To dlatego tak dużo kasy – odezwał się Peter – Bo to nasza ostatnia akcja...
- A widziałeś co mamy ukraść? – zapytała go Lily lekko się uśmiechając.
Usłyszeli nerwowe przerzucanie kartek. Głośny świst wciągającego powietrza. Krótkie podsumowanie.
- O ja pierdole – wydobył z siebie Peter.
- No właśnie – dodała Lily – To nie bułka z masłem.



- Ted!!! – ktoś łomotała w żelazne drzwi.
Żadnej odpowiedzi.
- Ted!!! Ty zapchlony kundlu!!! Otwieraj te przeklęte drzwi!!!
Usłyszeli posapywanie i kroki. Zgrzytnęła mała zasuwa ukazująca parę małych oczu koloru rumu przesuwających się z jednej twarzy na drugą.
- Czego chcecie? – burknął głos.
Nagle wzrok zogniskował się na czarnym otworze lufy przystawionej do nosa.
- Bądź tak uprzejmy i otwórz, to pogadamy o interesach – powiedział z wymuszoną uprzejmością Syriusz.
Zgrzytnęła zasuwa i drzwi otworzyły się powoli. Weszli do obskurnego zaplecza jakiejś speluny na Brooklynie. Ted był dość rosłym mężczyzną, którego żona i klienci pozbawili resztki włosów. Nosił wytarte jeansy i flanelową, rozpiętą koszule ukazującą podkoszulek i szelki. Ted był Włochem. W którymś tam pokoleniu był ponoć spokrewniony z wielkim Alem Capone. Często mu to pomagało. Ted zajmował się prowadzeniem malutkiej knajpki. Na boku zarabiał dostarczając broń różnym ważnym ludziom. Był przydatny. Znał dużo ciekawych ludzi. Miał kontakty. I informacje.
Weszli do prawie pustego pokoju. W rogu stało radio. W środku pokoju mieścił się mały kwadratowy stolik. Cztery krzesła. Usiedli. Syriusz położył pistolet na stole.
- Macie nową robotę? – zapytał Ted przysuwając sobie jeszcze jedno krzesło.
- Można to tak ująć – powiedział James - Potrzebujemy kontaktów – dodał.
- Jakich kontaktów?
- Pokój jest czysty? – odpowiedział pytaniem na pytanie Syriusz.
- Nie znasz mnie, Black? – zapytał z udawanym oburzeniem Ted – Czysty jak łza. Nic tu nie znajdziesz. Tutaj pluskwy nie docierają – powiedziała z wyraźną dumą.
- Wiesz kto beknie, jak coś wydostanie się na zewnątrz? – odezwał się tym razem Remus.
- Co z wami chłopaki? – powiedział Ted nerwowo – Nigdy nie gadaliście takich głupot.
- Bo nigdy nie mięliśmy tak ważnej roboty – powiedział smętnie Peter.
- Gruba kasa?
- Tak gruba, że mógłbyś kupić pół Nowego Jorku i jeszcze by ci zostało.
- O kurwa – powiedział tylko Ted podwijając rękawy – No to do rzeczy, chłopaki.


- Musze się przejść – powiedziała nagle Lily wstając od stołu.
Rzuciła pałeczki na blat niskiego stolika i podniosła się z klęczek.
- Nic ci nie jest? – zapytała zatroskana Dorcas.
- Nie, wszystko w porządku – powiedziała lekko – Musze złapać tylko trochę świeżego powietrza. Czekajcie tu na mnie.
Chwyciła małą torbę podróżną i ruszyła między parawanami do łazienki. Zawsze jadły u Chińczyka. Przy okazji załatwiły zawsze potrzebne interesy. Po napełnieniu żołądka różnymi specjałami chińskiej kuchni o wiele przyjemniej rozmawiało się z się z szefową lokalu. Była to młoda kobieta ubrana, jako jedna z nielicznych, w zwykłą garsonkę i spódnicę. Ale zwykle pojawiała się po jakiś trzech godzinach od ich przybycia. Miały jeszcze czas.
Lily wyszła z toalety ubrana w zwykłe poszarpane jeansy, trampki i czarną koszulkę z podobizną Mony Lizy. Jaki zbieg okoliczności!! – pomyślała. Nie dość, że ten obraz będzie spędzał jej sen z powiek przez najbliższe trzy miesiące, to musi go jeszcze dzisiaj oglądać na tej przeklętej koszulce.
Cholerny Leonardo da Vinci!!! Cholerny Snape!!!! Cholerny Luwr!!! Przeklęta Mona Liza!!!
Czuła, że ten obraz będzie trudniej ukraść, niż jej się na początku wydawało.

***

Lily siedziała na ławce w parku. Manhattan jakoś zawsze ją dołował. Zdecydowanie wolała Brooklyn. Tutaj ludzie żyli dziwnie. Bogaci i w swoim mniemaniu szczęśliwi obok obdartych i pozbawionych domu.
Greenwich Village było pełne o tej porze dnia. Wszędzie można było zobaczyć jakiś ludzi. Spacerujących, rozmawiających, śmiejących się. Na zielonej trawie siedzieli młodzi studenci. Przecież ona też tak mogła żyć. Mogłaby teraz siedzieć sobie na trawie śmiejąc się i zajadając się kanapkami przyniesionymi z domu. Jej jedynym zmartwieniem byłyby cotygodniowe kolokwia i wykombinowanie pieniędzy na spłacenie czynszu. Wszystko mogło być inne, inaczej się potoczyć. Na pewnym etapie swojego życia mogła po prostu powiedzieć „nie”, lecz tego nie zrobiła. A teraz żałowała.
Kim teraz jest? Złodziejką.
Ale nie byle jaką - powiedział jakiś głos w jej głowie. - Najlepszą w swoim rodzaju. Masz na swoim koncie krocie sukcesów. Zdobyłaś uznanie i szacunek. Jesteś najlepsza.
- Bo pracuję z najlepszymi – powiedziała cicho do siebie.
Nie. Ty nimi tylko kierujesz. To dzięki tobie są najlepsze, bo ty jesteś najlepsza. Inaczej dawno siedziałyby za kratkami. Ufają ci. Wierzą ci. Ale to ty nimi kierujesz żeby były najlepsze.

Przecież jej życie mogło być takie wspaniałe. Mogła skończyć studia. Mogła mieć wspaniałą pracę. Mogła wyjść za mąż. Ale tego nie zrobiła.

Cały czas prowadziła jakby dwa życia. Te, pokazywane co dzień – obraz przykładnej i pracowitej uczennicy, ulubienicy profesorów. I to drugie, gdy zapadał zmierzch. Zaczęło się niewinnie, od nielegalnych rajdów motocyklowych. Zawsze wygrywała i zarabiała na tym niewyobrażalne sumy pieniędzy. Co z tego, że pieniądze prawie zawsze szyły na kupno lub naprawę motocyklu. Potem były przewozy podejrzanych worków tu i tam. I pewnego dnia dowiedziała się o co w tym wszystkim chodziło. Miała dwa wyjścia. Albo się przyłączyć, albo pożegnać z tym światem. Nie wahała się. Wtedy myślała, że to wspaniała szansa. Że nareszcie ktoś dostrzegł jej talent i umiejętności. Z biegiem czasu pomyślała, że była po prostu głupia. Mogła zrezygnować i wrócić. Ale do czego? Do siostry – idiotki? Do rodziców wyczulonych na byciu „porządnymi obywatelami”? Do szkoły, gdzie gnojono każdego, gdy tylko żaden z profesorów nie patrzył? Wtedy wolała życie poza prawem. Dawało satysfakcję i poczucie wolności, a na tym najbardziej jej zależało. Żyć bez ograniczeń...


Wszystko zmieniło się pewnego dnia, gdy dostała zaproszenie do niewielkiego dworku na przedmieściach Liverpoolu w Walii. Nie zdziwiła się. Była już dość znana w pewnych kręgach. Miała się tam wybrać sama z całym wyposażeniem. Spotkanie organizował jakiś bogaty biznesmen. Reszta była rutyną. Prosimy o potwierdzenie przybycia. Nie spóźnić się. Zachować dyskrecję. Wtedy mogła pomyśleć dwa razy. I jeszcze jeden raz na zapas. Mogła nie otwierać tej przeklętej koperty i wyrzucić ją.
Ale tego nie zrobiła.
Skąd mogła wiedzieć, że gdy wróci, wszystko będzie wyglądało inaczej.


Zebrano najlepszych złodziei, włamywaczy, hakerów i wszelkiego rodzaju ludzi zajmującymi się nielegalnymi przedsięwzięciami z całego kraju. Komuś widocznie bardzo zależało żeby z tej bandy 25 osób wyłonić najlepszą ósemkę ludzi. Na kolacji ogłoszono pobudkę na 7:00 i rozpoczęcie testów. Jakiś facet z przydługimi, wygładzonymi brylantyną włosami i haczykowatym nosem, rozdał wszystkim teczki z planem testów i rozkładem pokoi. Wtedy po raz pierwszy spotkała Jamesa Pottera. Widziała jego zdjęcie na stronie Interpolu, jednak w rzeczywistości był o wiele przystojniejszy. Słyszała o nim niestworzone historie dzięki którym uchodził na chodzący mit. O jego pracy wiedziała, tyle co nic. Jednak jednym z powszechnie znanych faktów było, że pracował bardzo precyzyjnie, szybko i nie zwracając na siebie uwagi. A teraz, naprzeciwko niej, siedział facet, który nie dość, że był otoczony łańcuszkiem innych znakomitych złodziejek, to jeszcze robił wszystko, by być w centrum zainteresowania całego stołu. Co chwilę czochrał sobie włosy, opowiadał o czymś z przejęciem i rozglądał się dookoła czy aby na pewno wszyscy na niego patrzą. Zauważyła również, że co chwilę zerkał na nią i puszczał ukradkiem oczko.
A ona siedziała cicho i obserwowała.


Testy pisemne były proste. Gorzej poszło jej na sprawnościowych. Ale i tak była lepsza od tej bandy amatorów. I to mieli być najlepsi! Wolne żarty!! W sali komputerowej spotkała Dorcas Meadowse. Dopiero potem skojarzyła ją. Przecież już ją spotkała jakieś pół roku temu. Nie wiedziała dokładnie czym się wtedy zajmowała, ale na polecenie jej dawnego szefa wyciągnęła ją z niemałych kłopotów. Jak? Nie miała pojęcia.
Potem była strzelnica.
Przyglądała się beznamiętnie jakiemuś facetowi, który nie umiał nawet porządnie wsadzić magazynku i odbezpieczyć pistoletu. Był wysoki, chudy, z podkrążonymi oczyma. Skórę miała szaro – żółtą i dłuższe, brązowe włosy spięte w krótki kucyk. Wyglądał jak jeden z ćpunów, których widywała na dworcach. Po chwili zdenerwował się i cisnął pistoletem pod jej nogi. Podniosła go zdegustowana. Amatorzy. Z czym oni do ludzi? Spojrzała z niesmakiem na chłopaka. Na szyi wisiała karta identyfikacyjna, którą każdy z nich dostał. Nerwowy facet nazywał się Remus Lupin. Rozdziawiła buzię ze zdumienia. I to jest ten sławny Lunatyk, który bez jakiegokolwiek problemu wchodzi do obojętnie jakiego budynku nie zostawiając po sobie żadnych śladów?! Wolne żarty. Ale to było on.
Minęła go, włożyła ochraniacze i ostatni raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Obok ćwiczył jeszcze ktoś. Kolejny przystojniak. Spojrzała na jego tarczę. Widniała na niej jedna dziura, prosto w miejscu serca, chociaż facet wystrzelił już dobre sześć razy. Na tablicy widniał wynik. Wszystkie trafione. Niemożliwe. Sześć razy w to samo miejsce...


Ogłoszenie wyników. Emocje sięgały zenitu jakby to był jakiś konkurs piękności. Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła. Poproszono ją do jakiegoś pokoju. Weszła. Usiadła. Potem zaczęli wchodzić inni.
Meadowse z laptopem pod pachą.
Chłopak, którego spotkała w strzelnicy.
Jakiś niski i tęgawy facet rozglądający się dookoła nerwowo.
Wysoka blondynka, długowłosa i długonoga.
Kolejna dziewczyna, niska i rozczochrana.
Lupin dalej wyglądający jak gdyby właśnie powstał z martwych.
I Potter z wielkim uśmiechem na ustach.
Ósemka.
Oni.
Wtedy wydawało jej się, że wszystko jest możliwe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Sob 11:13, 23 Cze 2007    Temat postu:

A teraz siedziała na ławce w parku i miała siebie dosyć. Czuła do siebie odrazę. Co się z nią stało?! Kradła. Kłamała. Stała się zwykłą, łatwą dziwką, która żeby zarobić, jest gotowa postawić wszystko. Potter miał rację. Tak samo mięli rację rożni ludzie, których nie chciała nigdy słuchać. Chwała Bogu, to ostania robota. Jeszcze trzy miesiące i będzie miała święty spokój.
Wyrzuciła z myśli stare wspomnienia. Teraz nie potrzebowała jeszcze użalać się nad sobą. Wtedy mogła jeszcze zrezygnować. Teraz nie może. Nic nie potrafi w tej sprawie dalej zrobić, więc będzie robić to, co potrafi. Knuć. Planować. Kraść. A potem kupi jakąś cichą słoneczną wyspę i będzie żyła w spokoju.
Ktoś usiadł obok na ławce. Spojrzała w obok.
- No, no, no... – powiedziała z uznaniem – Szef we własnej osobie. Nie spodziewałam się ciebie tu, Tom. Myślałam, że jesteś bardzo zajęty. Interpol chyba nie jest na bezrobociu?
- Nie żartuj sobie ze mnie! – krzyknął mężczyzna.
Miał około 35 lat. Był przystojny i dobrze zbudowany. Jego jasna twarz była przeszyta przedwczesnymi zmarszczkami. Niebieska koszulka polo i czarne bojówki do połowy łydek świetnie na nim leżały *. Tom Riddel był człowiekiem bardzo impulsywnym. Krzyczał na ludzi i szybko się denerwował. Właśnie dzięki temu został szefem Interpolu i utrzymał to stanowisko dłużej niż pól roku.
- Przecież jestem całkowicie poważna – zachichotała – Tom, nie bądź taki poważny. Życie jest przecież śmiechu warte – zrobiła pauzę i odwróciła głowę w stronę słońca – Czego chcesz? – zmieniła ton.
- Chcę wiedzieć co kombinujesz! Chcę cię wsadzić do więzienia!! Chcę dopaść tego faceta, który za tym wszystkim stoi!!!
- Nie dowiesz się co kombinuję, bo nic takiego nie robię.
- A właśnie, że się dowiem! A potem wsadzę ciebie, twoją bandę i Huncwotów za kratki!
- Najpierw mi to udowodnij – powiedziała słodkim głosem Evans – Tom? Jak długo to będziesz jeszcze ciągnął? Przez tyle lat nie udało ci się mi niczego udowodnić. W ogóle nie wiem skąd ci cały czas przychodzi go głowy, że to Harpie kradnę jakieś dzieła sztuki – powiedziała śmiejąc się.
- Ja to po prostu wiem.
- A mi się wydaje, że po prostu robisz się na to za stary – dodała – I po za tym psujesz dobre imię porządnych obywateli. Dzisiaj znowu w gazecie pokazały się nasze zdjęcie.
- Jakich tam porządnych...
- Nie przeginaj – ostrzegła Evans – Przecież dobrze wiesz, że umiem rozkwasić ci gębę.
- Nie jestem za to odpowiedzialny – burknął – A szkoda... to ktoś z miejscowych dostał cynk...
Lily zastanowiła się chwilę.
- Z miejscowych? Hmm... dzięki.
Wstała z ławki i ruszyła szybko przed siebie. Przystanęła.
- Tom!! – Riddel odwrócił się szybko – Nie denerwuj się tak!! Złość piękności szkodzi!!!
Ruszyła szybko przed siebie słysząc za sobą krzyki i soczyste przekleństwa szefa Interpolu.


- Gdzieś ty była!! – wydarła się Meadowse na całą ulicę przed chińską restaurację.
Alea spojrzała na nią krytycznie.
- Wszystko załatwiłyśmy – wskazała na dwie pokaźne walizki – Reszta stoi na tyłach.
- Dobra robota – pochwaliła Ruda – Mel, weź załatw jakąś ciężarówkę i dostarcz to na lotnisko. Jak skończysz, daj znać pegerem. Nie dzwoń, będą nas namierzać. Dorcas, zamów nam bilety do domu, najwcześniej jak tylko można. Potem zarezerwuj cztery bilety do Paryża na pojutrze. I jakieś duże mieszkanie blisko Luwru. Alea, idziesz ze mną.
- Skąd wiesz, że będą nas namierzać? – zapytała Mel – Przecież nikt nas...
- Spotkałam Toma – przerwała jej Lily – Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że chce nas dopaść. Teraz naprawę się uparł – westchnęła – Dobra, do roboty!
Wszystkie trzy kiwnęły głowami.
- Alea, idziemy – ponagliła ją Ruda.
- Gdzie? – zapytała dziewczyna doganiając przyjaciółkę.
- Zrobić naszej konkurencji małe piekło – powiedziała Lily i uśmiechnęła się szeroko.

***

Chłopcy byli zadowoleni z siebie. Cała sprawa zaczynała układać się zadziwiająco po ich myśli, a Ted był tym razem bardziej szczodry niż zwykle. Nie byli też zaskoczeni, gdy zobaczyli zaparkowaną długą, czarną limuzynę w miejscu czekającej na nich wcześniej taksówki. Z uśmiechami na ustach weszli do samochodu. Przyciemniana szyba z pleksiglasu oddzielała ich od dwóch postawnych kierowców. Ruszyli na lotnisko. Syriusz sięgnął do małej lodówki. Wyciągnął z niej dwie butelki szampana. Chłopcy uśmiechnęli się, zadowoleni.
- Za dwa dni dostaniemy całe wyposażenie – powiedział szczęśliwy Remus – Nareszcie będę mógł trochę poćwiczyć.
Reszta chłopaków mruknęła z aprobatą.
- Szkoda, że to nasza ostatnia robota... – zagadnął Peter – Tak fajnie się pracowało razem.
James westchnął.
- Racja... aż żal przestawać... – rozmarzył się chwilę – Pamiętacie tą akcję w Moskwie?
- No jasne – powiedział entuzjastycznie Syriusz opróżniwszy już prawie jedną butelkę szampana – To było coś! Chyba nigdy w życiu nie goniło mnie tylu ludzi z bronią w jeden dzień!
- I tak najśmieszniejsze było to, jak James wyszedł z Kremlu, a nikt nie wiedział, że to on – odezwał się Peter poluźniając sobie muszkę.
- No jak mięli się skapnąć?! – żąchnął się Potter - Byłem przecież przebrany za Malfoya!!
Chłopcy wybuchli gromkim śmiechem.
- Masz! – Syriusz podał Peterowi butelkę – Weź się napij. Dobrze ci zrobi...
Glizgodon nieufnie spojrzał na prawie opróżnioną butelkę. Zerknął na resztę chłopaków. Remus właśnie otwierał drugą za pomocą scyzoryka. James mocowała się z marynarką, a Syriusz wykładał na najbliższe siedzenie cały swój ekwipunek. Pociągnął solidny łyk i uśmiechnął się. Resztę oddał Blackowi. James zabrał się za opróżnianie drugiej butelki. Remus sięgał już po whisky. Jednym wprawnym ruchem wypił i postawił ją przed sobą ocierając rękawem usta.
Po chwili wszyscy chłopcy oparli się to, co akurat mięli pod ręką.
Rozległo się głośne chrapanie.



Załatwienie fałszywych papierów w Nowym Jorku było farsą. Dzięki swojej pozycji Lily zdobyła je w śmieszne pół godziny. Przyglądała im się z szatańskim uśmiechem. Alea właśnie rozmawiała przez telefon. Krzyknęła raz czy dwa i rzuciła słuchawką.
- Jak ta baba mnie irytuje! – powiedziała.
- Dorcas?
- A kto by inny?!
- Ona tylko dużo krzyczy – powiedziała w zamyśleniu Lily – A ty pomału zaczynasz brać z niej przykład...
- Bez takich...
- Aha – powiedziała zadawkowo Evans ignorując koleżankę – Już są.
Wskazała brodą na długą czarną limuzynę, która akurat zatrzymała się przed nimi.
- Wchodzimy – ruszyła do drzwi i sprawnym ruchem weszła do środka.
Alea zawahała się. Nie miała bladego pojęcia, co Lily kombinuje. Nigdy tak do końca nie mówiła, co i jak ma wyglądać. Wszystko działo się w jej głowie, a tam trudno było dotrzeć.
- No rusz się, stara miotło! – usłyszała z głębi samochodu – Nie mamy całego dnia!!
Szybko wskoczyła do środka i usiadła na czymś. Spojrzała w bok.
- BLACK!!!!!!
- Cicho bądź – rzuciła trochę poirytowana Evans – Nie musisz się tak wydzierać.
Sama siedziała między Lupinem, a Potterem. Pochyliła się do przodu na pewno boleśnie wbijając się Jamesowi łokciem w brzuch. Zastukała w ciemną szybę z pleksiglasu. Ta nagle osunęła się w dół ukazując dwa uśmiechnięte oblicza ludzi, którzy mogliby dorywczo pracować jako tarany.
- Słucham szefie – powiedział ten obok kierowcy.
- Do doków – rzuciła Lily – Albo nie. Najpierw do Walhalli.
- Taa jest! – powiedział entuzjastyczne goryl.
Ciemna szyba z pleksiglasu wróciła na swoje miejsce. Ruszyli.
- Przecież Walhalla to zakład pogrzebowy – zdumiała się Alea.
- I właśnie o to chodzi – powiedziała tajemniczo Evans – I o to chodzi...

Dzwonek telefonu rozbrzmiewał coraz to głośniej. Mel już pomału wychodziła z siebie. Nie była przyzwyczajona do takich warunków pracy. Linia wewnętrzna była dość rzadko używana, co oznaczało tylko, ze dzwonią z czymś ważnym. Szybko odebrała telefon.
- Słucham?
Przez chwilę słuchała w skupieniu i rozłączyła się. Uśmiechnęła się promiennie. Już wiedziała, że zapowiada się wspaniała zabawa.


Peter obudził się z okropnym bólem głowy. Jęknął cicho i spróbował się przeciągnąć. Napotkał zdecydowany opór. Otworzył szybko oczy i dalej widział ciemność. Spróbował się podnieść, obił sobie jedynie boleśnie głowę. Żołądek podskoczył mu błyskawicznie do gardła, a nagła fala paniki całkowicie zablokowała każdy możliwy sposób racjonalnego myślenia. Odwrócił się gwałtowanie i rękami wyczuł coś twardego. Latarka!!! Zbawienie. Oświecił ją szybko bliski szaleństwa ze strachu. Krzyknął.


Remus Lupin właśnie się obudził. Głowa bolała go niemiłosiernie, a wszystkie mięśnie domagały się gwałtownego rozluźnienia. Przeciągnął się mając dziwne wrażenie, że jest gdzieś, gdzie nie powinno go być. Mocny wiatr targał mu włosy, a słońce świeciło mocno. Lupin, pchnięty jakimś dotąd niespotykanym instynktem, spojrzał w górę. Ptaki. Chmury. Szum. Czyżby to chlupotanie? Rozejrzał się zdezorientowany. Rzeka Hudson. Krzyknął.


Potter zerwał się szybko na równe nogi. Wzrokiem omiótł pustą salę. Wzdrygnął się czując przenikliwe zimno. Zatarł zesztywniałe palce i chuchnął w nie. Gdzie on jest? W całym pomieszczeniu stały stoły, każdy przykryty biała narzuta, pod którą coś było. Jedną całą ścianę pokrywały szafki, każda mogąca zmieścić dorosłego człowieka. Zaciekawiony podszedł do nich i pociągnął za uchwyt. Szafka wysunęła się lekko, a Potter ujrzawszy co w niej jest, błyskawicznie odskoczył. Z boku zwisała mała karteczka, która sznurkiem była zaczepiona o duży palec stopy. Krzyknął.


Syriusz maszerował powili przed siebie. Ogarniała go coraz to większa panika. Rozglądając się stwierdził, że jest chyba w jakiejś dzielnicy Nowego Jorku. I to dość nieprzyjemnej dzielnicy. Z okien obserwowały go grube kobiety z wałkami na głowie. Murzynki. Przed sobą zobaczył dziewczynę z tysiącami warkoczyków. Murzynkę. Obejrzał się za przejeżdżającym autem. Kierowcą był Murzyn. Spojrzał się za siebie nerwowo odpinając z przegubu Rolexa. Szybko ściągnął srebrną zapinkę od krawata i wsadził ją do kieszeni. Odwrócił się, gdy usłyszał, że ktoś go woła. Za nim stała cała banda chłopaków. Kilku z nich miało w dłoniach pałki. Ruszył pędem przed siebie. Krzyknął.


- Ruda?
- Hmm?
- Nic im nie będzie, prawda?
Cisza.
- Ruda?
- ...
- Lily!!!
- Co? – dziewczyna aż podskoczyła wyrwana z zamyślenia – Pytałaś o coś?
- Nieważne...
Evans wpatrywała się w rozciągający się pod nią ocean. Myślała. Przynajmniej teraz miała na to czas. Za godzinę będą znowu w domu. Zacznie się pakowanie, zbieranie sprzętu, krótka przeprowadzka i najważniejsze – obmyślenie planu. Nie martwiła się o Huncwotów. Nic im się nie stanie.
Walhalla była instytucją jedyną w swoim rodzaju. Jako jedyna z radością przyjmowała zwłoki denatów, którzy nie byli w stanie pokryć kosztów swojego pogrzebu. Sprawa była ogólnie prosta. Andy, kierownik sali numer 15 w prosektorium na 45-tej był bardzo otwarty na nowe kontakty. Szczególnie, gdy te kontakty oznaczały dużo kasy. Denata posyłał do Walhalli, gdzie ten zostawał nafaszerowany różnymi błyszczącymi przedmiotami (dla niekumatych – diamentami). Później pojawiał się Danny – szef panującego gangu w murzyńskich slumsach. Załatwiał lewe papiery, aby denat mógł bezpiecznie przekroczyć granicę, przeważnie statkiem. Kapitan Jordan za małą opłatą przewoził biednego sztywniaka do swojej rodziny w Meksyku, Brazylii lub Kolumbii. Czuł się niemal jak Charon przeprawiając dusze przez Styks. Z tą tylko różnicą, że był o wiele bardziej zadowolony zapłatą.
Tych wszystkich ludzi łączyła jedna dziewczyna. Właśnie ona. Evans. Za dostarczenie tego czy owego, zawsze mogła liczyć na pomoc swoich przyjaciół. Znajomości to jednak podstawa... Tak jak dzisiaj. Dobrze wiedziała, że żaden z jej kolegów nie zrobi krzywdy tamtym pacanom. Ale musiała mieć ich z głowy przynajmniej przez kilka dni, gdy zdążą się pozbierać po szoku. Potem policzy się z konsekwencjami.
Denerwujący głos stuardesy oznajmił, że wylądują za 10 minut.
- Ruda, co z tobą? – zapytała z troską Dorcas – Jesteś blada. Pawie nic nie mówisz.
- Źle się czuję... – powiedziała dla świętego spokoju – Nie mogę się doczekać kiedy będziemy w Paryżu – rzuciła wymuszając na twarzy uśmiech.
- Ja też! – podjęła Meadowes – Dałoby się załatwić dzień wolnego, szefie?
- Trzy miesiące to nie dużo – mruknęła Lily – Zobaczymy...
Wylądowali.
Nareszcie w domu. Nareszcie... - pomyślała Evans, wzdychając.

***

Mel spojrzała na zatłoczoną rue Mazarine przez uchylone okiennice ich mieszkania. Ludzie spieszący się w ogromie ważnych spraw. Głupi i potrafiący skupić się tylko na robieniu pieniędzy i seksie. Prychnęła w szybę. Paryż dobijał ją. Gdzie ten klimat, ten romantyzm nad którym wszyscy się tak rozpływają?! Nie lubiła tego miasta. Kojarzył jej się z tamtym życiem, do którego za żadne skarby świata nie chciała wrócić. Nerwowo sięgnęła po kubek z kawą. Przewróciła go i zaklęła siarczyście, gdy ten strzaskał się. Schyliła się, żeby pozbierać potłuczone kawałki szkła. Syknęła i szybko wsadziła palec do ust.
- Merde*! – zaklęła znowu.
- Nie wiedziałam, że umiesz kląć po francusku – odezwał się jakiś głos.
Sięgnęła szybko po pistolet leżący na parapecie i odwróciła się. W drzwiach mieszkania stała Alea.
- Pukaj, do cholery – mruknęła Melania, zabezpieczając broń – Wystraszyłaś mnie.
- Coś ty taka nerwowa? – rzuciła przyjaciółka siadając wygodnie w wiklinowym fotelu.
- Nie lubię tego miasta, działa mi na nerwy.
- No cóż... nic ci na to nie poradzę... – powiedziała zamyślona Alea przysuwając sobie laptop leżący na stoliku.
Zdziwiona spoglądała przez chwilę na ekran, gdzie nagle zaczęły pojawiać się jakieś dziwne komunikaty, okienka i wiadomości.
- Mel...
- Co? – odburknęła tamta zbierając potłuczone szkło.
- Czy mi się wydaje, czy ktoś właśnie próbuje zahakować nam komputer?
- CO?!
W sekundę była przy stoliku. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby stwierdzić, że Cabott ma rację.
- Dorcas – mruknęła blondynka – Leć po nią!
- Przecież dobrze wiesz, że mnie zabije!
- Chcesz, żeby cię zabił przed czy po tym, jak powiesz jej, że ktoś dostał się do jej komputera?
Mel stwierdziła, że stosownym byłoby nie odpowiadać na to pytanie. Biegiem ruszyła na drugi koniec mieszkania, gdzie Dorcas i Lily zabarykadowały się w jednym z pokoi.


Remus siedział przed jednym z komputerów. Z miną wyrażającą szczyt znudzenia i kubkiem kawy z McDonalda w ręce obserwował nagrania kamer z lotniska w Paryżu. Syriusz dowiedział się (lepiej nie wiedzieć jak), że ktoś ich śledzi. Tym kimś był prawdopodobnie ktoś znajomy. Więc Remusowi przypadło to niewdzięczne zajęcie szukania tej osoby.
- Masz coś? – zapytał Peter podchodząc do okna, gdzie na parapecie leżała aktówka z sprzętem do czyszczenia broni.
- Grubas w marynarce, zakochana para, starsze małżeństwo, muzułmanka z dzieckiem... mam dalej wymieniać? – odpowiedział Lupin zrezygnowanym tonem.
- Daruj sobie – mruknął Glizdogon – Mów jak zobaczysz kogoś znajomego.
Pettigrew westchnął zrezygnowany. Jamesa i Syriusza nie było już od kilku dobrych godzin. Obmyślali plan. Peter w pełni ich popierał, bo sam nie byłby w stanie czegoś takiego zrobić.
Mona Lisa.
Kto by pomyślał?
Jego wzrok przykuła szczupła blondynka siedząca przy stoliku w kawiarni Flore** naprzeciwko. Stojąc w oknie doskonale ją widział. Ona go z resztą też. Wydawała się dziwnie znajoma w tych ciemnych okularach nasuniętych na nos pomimo, że siedziała w cieniu. I patrzyła dokładnie w okna ich mieszkania. I cały czas poprawiała te nieszczęsne czarne okulary.
- Na co się tak gapisz? – zapytał nagle Lupin podchodząc do niego.
- Widzisz tę blondynkę? – zapytał dziwnie zdenerwowany Peter – Znasz ją skądś?
Remus wytężył wzrok. Nagle pchnął Glizdogona na ścianę.
- Nie zbliżaj się do okien. Ona ma aparat fotograficzny w okularach.
- Co? – wydukał chłopak – Kto to w ogóle jest?
- Nasz szpieg. Narcyza Black.
- Kuzynka Syriusza?
- We własnej osobie – mruknął Lupin rozglądając się po mieszkaniu – Gdzie jest Zeus?
- Leży na szafce z książkami.
Remus sięgnął za siebie. Wziął do ręki małe pudełko, nie większe niż pudełko zapałek. Z jednej strony wyciągnął małą, czarną kulkę, z drugiej antenkę i jakieś dziwne guziki. Zamigotał mały ekran. Nacisnął jeden z przycisków, a czarna kula wzbiła się w powietrze i wyleciała przez okno.


Syriusz i James siedzieli w katedrze. I to nie byle jakiej katedrze – w katedrze Notre Dame na wyspie Cite. Black, pierwszy raz będąc w Paryżu, wpatrywał się oniemiały w wysokie sklepienie kościoła, podziwiał jego ogrom i drzemiąca w tych murach siłę. Teraz spoglądał na budowlę z rozleniwieniem godnym arystokraty, którym niestety był. Bourdon, 16-tonowy dzwon, dźwięczał wybijając pełną godzinę – południe.
- Jak ci idzie? – Syriusz odwrócił się do swojego przyjaciela.
James siedział na posadzce i bazgrolił coś na kartce papieru, patrząc bezwiednie przed siebie.
- To bez sensu – powiedział nagle.
- Co jest bez sensu? – zapytał zbity z tropu Syriusz.
Potter jednak nie odpowiedział, tylko westchnął i dalej patrzył się przed siebie.
- Jesteś beznadziejny – oznajmił Black siadając obok Jamesa – Baby ci trzeba, a nie kombinowania przy tej paskudzie z obrazka.
Rogacz nie odpowiedział tylko znów westchnął.
- Jesteś ostrzeżeniem dla innych naiwnych i żywym przykładem na to, co kobiety potrafią zrobić mężczyźnie.
- Jedna kobieta, jak już – mruknął Potter.
Black wzniósł teatralnie ręce do góry i spojrzał przed siebie. Rozeta przed nim, znajdująca się nad wejściem do katedry między dwiema kwadratowymi wieżami, oświetlała miejsce, w którym siedział James.
- Jestem do niczego – mruknął.
- Ech, Potter, bo ty się nigdy nie...
Nie dokończył. Na czarnej koszule przyjaciela, w miejscu, gdzie serce, widniała mała czerwona kropka. Poruszała się lekko.
- James, jak powiem ci, wstaniesz jak szybko potrafisz i wybiegniesz stąd. Zrozumiałeś? Teraz się nie ruszaj i patrz się dalej przed siebie. Zbierz te papiery. Ktoś cię namierza.
James zaczął powoli segregować stos kartek. Długopis włożył do lewej kieszeni koszuli. No świetnie. Ktoś właśnie chce go zabić.
- Teraz!
Zerwał się z miejsca i jak strzała ruszył biegiem do wyjścia. Słyszał huk wystrzału i echo odbijające się od grubych murów, krzyki, pisk starszych kobiet stojących przy prawej nawie, trzaski i odgłosy wystrzałów. Zatrzymał się i odwrócił. Syriusz biegł już do niego z wyciągniętą bronią. Spojrzał na Jamesa.
- Nic ci nie jest?
- Nie. Co z tobą?
- W porządku. Zwiał, skurwiel.
Nagle zauważył grupkę turystów kulących się w kącie.
- Spokojnie, proszę państwa – powiedział podchodząc do nich – Jesteśmy z FBI – na potwierdzenie swoich słów wyciągnął z kieszeni portfel i pokazał wszystkim odznakę. Tłumek wyraźnie się uspokoił. Od strony ołtarza biegł ksiądz. Za nim maszerowało dwóch funkcjonariuszy policji. Wystraszeni turyści szeptali nerwowo między sobą.
- Teraz się porobiło – mruknął Black - Co mówimy? Zamach? Ćwiczenia? Ostatnio przeszła ściema ze świadkiem koronnym i przynętą...
- Schowaj tą spluwę i się nie odzywaj – powiedział szybko Potter – Ja to załatwię.
Z uśmiechem na twarzy ruszył w stronę funkcjonariuszy, wyciągając z kieszeni odznakę Federalnego Biura Śledczego.
Przygotowani na każdą okazję.


Mel podeszła ostrożnie do drzwi. Zapukała. Cisza.
- Lily? Dorcas?
Nikt jej nie odpowiedział. Po chwili nacisnęła klamkę i weszła do środka. Stanęła oniemiała, gdy przed nią prawie przebiegła Meadowes z mikrofonem przypiętym do bluzki i laptopem w ręce. Zdenerwowana prawie krzyczała na kogoś łamaną francuszczyzną.
- Lily... muszę wam przeszkodzić.
Ruda siedziała przy stoliku właśnie odsuwając kolejną pustą filiżankę po czekoladzie. Chyba dwudziestą.
Przyglądała się jakiemuś wielkiemu arkuszowi papieru, na którym malowała czerwone, zielone i niebieskie linie.
- Mel, nie teraz.
- Ale...
- Potem.
- Ale chodzi o coś bardzo ważnego.
- Cokolwiek to jest, będzie musiało poczekać.
Melania chciała już krzyczeć. Oto cała Lily. Nie dała sobie nic powiedzieć, bo praca była ważniejsza. Nawet, gdyby chodziło o pogrzeb jej rodziców.
- Alea zaraz się wykrwawi! – spróbowała Mel.
- Przykro mi, ale teraz nie mogę. Będzie musiała poczekać z tym do wieczora – odpowiedziała jej nieprzytomnie Evans przekładając jakieś papiery. Sprawiała wrażenie, jakby w ogóle jej nie było, a o słyszeniu nie było mowy!
- CO?!
- Mel, nie zawracaj teraz głowy! Jesteśmy zajęte. Wieczorem – odezwała się nagle Dorcas odpinając mikrofon od bluzki i dokładając laptop na stos książek.
- Ale tu chodzi co życie i śmierć! – krzyknęła Mel prawie wpadając w panikę.
Boziu! Ratunku! Czy do tych wariatek coś dociera!?
- Tu też. Przeczytaj sobie drobny druczek na samym końcu – odparła Meadowes podając jej plik kartek – To nasza umowa – dodała po chwili widząc zaskoczone na twarzy przyjaciółki.
Zrezygnowana Melania oparła się powoli o framugę drzwi. Oto kończy się cały nasz świat. Świetnie! Alea się wykrwawia, a te siedzą jakby nigdy nic! Po prostu świetnie... Taki cichy armageddon...
- Odsuń się, kobieto. Ja to załatwię – usłyszała za sobą nerwowy głos Alei i poczuła, że się przemieszcza do przodu.
- Ponoć się wykrwawiasz – rzuciła nagle Lily, podnosząc głowę.
- Zamknij się – warknęła Cabott - Hakują nasz komputer.
Reakcja była, co najmniej niewłaściwa. Dorcas powinna biec teraz do głównego komputera, Lily powinna właśnie kląć na wszystko co się rusza i biec za Dorcas, a one powinny podążyć śladami przyjaciółek i wspierać je jak tylko można. Ale tak się nie stało.
- Co!? – zdołała wydukać Meadowes.
- Komputer nam hakują. Którego wyrazu nie zrozumiałaś w tym zdaniu? – zapytała z ironią Alea.
- Ile czasu jeszcze?
- Może dziesięć minut...
Dopiero teraz nastąpiła właściwa reakcja. Rozległy się siarczyste przekleństwa w co najmniej piętnastu językach wykonane przez Lily biegnącą co tchu za Dorcas. Alea leżała na podłodze przygnieciona ciężarem Mel.
- Złaź ze mnie, stara miotło! – wydyszała Cabott – Trzeba im pomóc.


* z fr. cholera
** to jedna z najbardziej znanych kawiarni w Paryżu na skrzyżowaniu rue Bonaparte i rue Jacob
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cmentary
Zagubiony w labiryncie



Dołączył: 30 Lip 2006
Posty: 530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Z wioski Czarnej Śmierci

PostWysłany: Sob 12:30, 23 Cze 2007    Temat postu:

Pytanie jest jedno... Będzie więcej?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Moony
Patronus to pestka



Dołączył: 06 Kwi 2007
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5


PostWysłany: Sob 13:18, 23 Cze 2007    Temat postu:

Powtarzam pytanie Cmenty. Bo ja to określam tak: TO JEST SUPER!!!!! Teraz jeszcze przeczytać Diabła i będę znała już całą twórczość xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Nie 11:32, 24 Cze 2007    Temat postu:

nie wiem, czy będzie więcej. pomysłu brak. za mało dopracowane to jest, bo pisane tak ot, dla picu.
nie wiem, czy to będzie miało sens. zobaczymy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cmentary
Zagubiony w labiryncie



Dołączył: 30 Lip 2006
Posty: 530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Z wioski Czarnej Śmierci

PostWysłany: Sob 21:03, 14 Lip 2007    Temat postu:

Sens ma, jest ciekawe. Alternatywa huncwotów w nie magicznym świecie jest dobrym pomysłem. Tak jak kiedyś ktoś napisał, że tylko kretyn oddałby tłumaczenie jakiegoś tam opowiadania, tak Diluś postąpiłabyś jak kretyn oddając to opowiadanie, pomysł nie zakończone. Zagmatwane trochę, wiem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Meg
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2006
Posty: 462
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Z Krainy Deszczowców

PostWysłany: Sob 21:23, 14 Lip 2007    Temat postu:

Pomysł zawsze mi się podobał, taki oryginalny Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Sob 22:17, 14 Lip 2007    Temat postu:

tyle, że na cd nie ma pomysłu...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cmentary
Zagubiony w labiryncie



Dołączył: 30 Lip 2006
Posty: 530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Z wioski Czarnej Śmierci

PostWysłany: Nie 8:45, 15 Lip 2007    Temat postu:

Dila ja mam tyle pomysłów, że jutro ci chyba coś podrzucę Smile Chciałabyś?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Nie 18:59, 15 Lip 2007    Temat postu:

a pisz, byle na gg Tongue up (1) może coś z tym zrobię :] póki co męcże się na epilogiem do Lilyann-e...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Panna nikt
Różowy Gumochłon



Dołączył: 14 Wrz 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Pią 14:51, 14 Wrz 2007    Temat postu:

Dila, kiedy ty reszte napiszesz ? Mimo że błędów kilka, to bardzo mi się podoba. Czekam z niecierpliwością
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Moony
Patronus to pestka



Dołączył: 06 Kwi 2007
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5


PostWysłany: Pią 18:06, 14 Wrz 2007    Temat postu:

Nie tylko ty czekasz xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dila
Oswaja smoka



Dołączył: 24 Lip 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kraków/ Olesno

PostWysłany: Pią 19:29, 14 Wrz 2007    Temat postu:

brak reaktywacji. brak pomysłu i czasu. jestem pochłonięta przeprowadzką do Krakowa, Salem i Diabłem. nie macie na co liczyć. nie wskrzeszę tego opowiadania.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Moony
Patronus to pestka



Dołączył: 06 Kwi 2007
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5


PostWysłany: Sob 13:59, 15 Wrz 2007    Temat postu:

Będę płakać! Foch xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agnes
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2006
Posty: 686
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Mroczna Puszcza

PostWysłany: Sob 21:28, 15 Wrz 2007    Temat postu:

Z półobrotem, przytupem i melodyjką?
Ja uważam, że na kontynuację "złodziei" trzeba by poświęcić mnóstwo czasu, bo nie da się wrócić i po prostu napisać coś dalej. Pociągnęło by to za sobą zmiany w poprzednich notkach, przebudowę fabuły i zarysów postaci. Bo styl Dili uległ zmianie.
Takie jest przynajmniej moje zdanie.
I mimo że miło byłoby zobaczyć kolejną część "złodziei", to rozumiem Dil i nie będę nalegać ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Gingers Strona Główna -> Własne bazgroły Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin